To ja byłem tym kierowcą karetki, który przewoził Grzegorza Przemyka z komisariatu MO do Pogotowia Ratunkowego przy ul. Hożej w Warszawie. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że przebyta przeze mnie w niespełna parę minut trasa, aż tak bardzo odmieni całe moje życie. Po paru dniach okazało się, że mój pasażer zmarł na skutek licznych wewnętrznych obrażeń zadanych specjalistycznym narzędziem. Mówiąc mniej oględnie, został zakatowany zomowską pałką. Sprawa nabrała błyskawicznie rozgłosu, co sprawiło, że ówczesna władza nie mogła sobie pozwolić na zatuszowanie tak brutalnego morderstwa. Postanowiono znaleźć "kozła ofiarnego" i obarczyć go winą za śmierć maturzysty. Wybór padł na mnie a od tamtego momentu zaczęły dziać się "dziwne" rzeczy wokół mnie, rodziny, znajomych i warszawskiego Pogotowia Ratunkowego. Na polecenie Biura Politycznego, któremu przewodniczył I sekretarz KC PZPR gen. Jaruzelski - została w MSW uruchomiona machina przestępcza. Miała ona zatrzeć ślady tej zbrodni po to, by chronić "swoich", czyli milicjantów biorących udział w śmiertelnym pobiciu Grzegorza Przemyka. Nie ma żadnych wątpliwości (są na to dokumenty w tej książce), że najważniejsze osoby w państwie brały udział w tuszowaniu tej zbrodni. Za wszelką cenę chciały uchronić od odpowiedzialności karnej "zbrojne ramię Partii", jakim była w tym czasie bezpieka i milicja. (...) Minęło 16 lat od zakończenia tamtej sprawy, a dopiero niedawno było mi dane zapoznać się z treścią tajnych dokumentów MSW, które wyjaśniły istotę mojego życiowego dramatu. Dokumenty świadczą, że bliscy znajomi z Pogotowia Ratunkowego przyczynili się w znacznym stopniu do ułatwienia pracy funkcjonariuszom SB. Ich zeznania wymierzone przeciwko mojej osobie były dla mnie źródłem przygnębienia...