Piękne i długie wprowadzenie, trochę akcji, a potem ultraprzyspieszone zakończenie, jakby szanowna autorka się na pociąg spieszyła, a musiała odesłać tekst do redakcji. Na ostatnich 60 stronach dzieje się 10 razy więcej, niż na uprzednich 270. Czyta się szybko, postacie nie tak sztampowe, jak w innych romansach, choć główna bohaterka mocno irytująca.
Poza tym mam wrażenie, że albo wszystkie historyczne romanse tłumaczy jeden tłumacz, albo mają oni jakieś żelazne, nieprzekraczalne wytyczne nt. tłumaczenia. Kolejna książka, w której padają identyczne zwroty, określenia.