Obawiam się, że wiele tutaj nie powiem, a już na pewno nic odkrywczego nie wyjdzie spod mojej klawiatury.
O tej książce powiedziano wiele dobrych i mądrych słów i w zasadzie najłatwiej byłoby podpisać się pod nimi.
Tak, to dobra książka.
Tak, to ciepła książka.
Miła.
Śmieszna.
Potrafiąca mówić o trudnych sprawach w sposób przyjazny, młodzieńczy, ale z dużą pewnością dorosłości.
Szybciutka w czytaniu i podejrzewam, że wcale nie tak szybka w zapomnieniu.
Czytana z uśmiechem na ustach i ciepłem w okolicach serca.
Jak wielokrotnie podkreślano, to z jednej strony nic wielkiego, nic odkrywczego. Ot zwykła historia. Ale to historia, która sprawia, że dzień wydaje się bardziej sympatyczny. Dzięki której można uśmiechnąć się i pomyśleć, że w sumie to chciałoby by się być jednym bohaterów. Bo przecież to co ich połączyło, to co powstało między nimi, to co razem stworzyli, wcale nie jest takie pospolite i tuzinkowe.
Dobre uczucia, przyjaźń, rodzina, odpowiedzialność, współczucie czy nawet miłość na plus.
I fantastyczny, choć faktycznie ostatnio wykorzystywany, motyw listów.
To wszystko składa się na obraz książki, przy której można fantastycznie odpocząć, nabrać radości, odetchnąć od głupoty dnia codziennego i głupich przedstawicieli ludzkiego gatunku.
To moja trzecia książka Kasie i podejrzewam, że nie ostatnia. Pewnie wyczytałam już te najlepsze, ale tak sobie myślę, że nawet jeśli są odrobinę gorsze, mniej zajmujące to i tak nic to. Dobrze wejść w klimat West, dobrze poznać jej rodziny, dobrze poznać pewność jaką części bohaterów daje rodzina.
Jak dla mnie super sprawa