"Noc ciemna i głucha,
za oknem wiatr dmucha
i stuka okiennicaaami...
Plucha na dworze,
a w strasznym dworze
toczy się walka z duchaaami..."
Tak brzmiała kompozycja własna Bigosa, a dokładniej Jana Bigosa, syna Antoniego, wielbiciela mocnego uderzenia ;) Razem z koleżanką Wierzchoń przydzieleni oni zostali do organizacji pracy w prowincjonalnym muzeum. Dyrektor Marczak bezlitośnie kustoszem przyszłego muzeum uczynił Pana Samochodzika, który bronił się zawzięcie, jednak w końcu uległ namowom szefa. Tak rozpoczyna się moja najukochańsza z przygód Pana Samochodzika i mój numer jeden z całej serii.
Uwielbiam tę książkę od samego początku, kiedy pan Tomasz z dwójką współpracowników jedzie wehikułem do Janówki i w trakcie podróży panna Wierzchoń zaczyna zachwycać się... Panem Samochodzikiem ;) A prawdziwy Pan Samochodzik zaczyna złośliwie z tego żartować.
"Nagle usłyszałem za sobą głos koleżanki Wierzchoń:
- Ten pan Tomasz, o którym panu opowiadałam, posiada bardzo szybki i sprawny samochód. Dlatego zowią go "Pan Samochodzik". Potrafi jechać z szybkością dwustu kilometrów na godzinę. Wyobrażam sobie, jaką on ma piękną maszynę.
Zwolniłem pedał gazu i znowu wlokłem się czterdziestką".
Mogłabym w kółko czytać o inwentaryzacji zbiorów, tajemnicy masońskiej, a nawet o polowaniu na duchy. Po lekturze tej części z antropologii przerzuciłam swoją miłość na historię sztuki. Chciałabym mieszkać w takim dworze z cudownym parkiem i tajemniczym przejściem. Na pewno jeszcze nie raz wrócę do niesamowitego dworu.
A na koniec nieśmiertelne hasło kolegi Bigosa, czyli "stówą, panie kustosz"! ;)