Nie, „Pan Tadeusz” nie jest gniotem – to w nawiązaniu do jednej ze znajdujących się tutaj recenzji. Może to zabrzmi jak u Gombrowicza w „Ferdydurke”, że Słowacki wielkim poetą był, ale uważam właśnie, że z wielkością pewnych autorów i dzieł oraz z ich wartością po prostu się nie dyskutuje. Do takich należy „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza. Koniec, kropka.
Moje pierwsze od lat spotkanie z tym utworem właśnie się zakończyło. Jestem zachwycona i tak mi dobrze po tej lekturze. Czytałam niespiesznie, w ogromnym skupieniu, z ołówkiem w ręce, słownikami i karteczkami samoprzylepnymi w pogotowiu. Po każdej księdze robiłam notatki. Tekst tego wymaga, a takie zabiegi pomagają go zrozumieć i uporządkować. Jest niełatwy, ale dlaczego miałby być?
Żeby podejść do tej książki normalnie, należałoby chyba przyjąć pewne założenia. Po pierwsze, ZAPOMNIEĆ, ŻE JEST TO lektura szkolna, bo niestety przymus ten powoduje, że zbyt rzadko po nią sięgamy i skreślamy ją z góry. Po drugie, PAMIĘTAĆ, ŻE JEST TO książka z krwi i kości, pisana przez konkretnego człowieka w konkretnym czasie, z myślą o konkretnych odbiorcach i w konkretnym celu (powtórzenia w tym zdaniu też są celowe). W XIX wieku ukazało się prawie 60 wydań „Pana Tadeusza” – był książką naprawdę poczytną i taką, na której wydawcy zarabiali (sprzedawały się nawet wydania niestaranne, błędne, niepełne czy przeinaczone).
Uczniowie często narzekają, że bariera językowa (słownictwo i ten piekielny trzynastozgłoskowiec) jest nie do pokonania. Mówię im wtedy, że za sto czy dwieście lat my też będziemy niezrozumiani. Odrzucając tekst z tego powodu, że napotykam trudności w jego zrozumieniu, odrzucam człowieka, który go napisał i innych ludzi, dla których to robił. Czy chcemy być odrzuceni? Nie omijaj trudności – pokonuj je. Weź sobie, do jasnej Anielki, „Słownik wyrazów zapomnianych, czyli słownictwo naszych lektur” (tak, jest taki) albo jakieś wikipedie czy inne internety i poszukaj wyjaśnienia. Ale musisz chcieć podjąć ten wysiłek. Problem chyba polega na tym, że do „Pana Tadeusza” trzeba dorosnąć, trzeba samemu chcieć go przeczytać, a kiedy się musi… Tylko wyjątkowo sumienni i obowiązkowi młodzi ludzie to zrobią, może przy okazji doświadczając przyjemności płynącej z lektury.
Szkoda, bo przecież jest to sensacja polityczna, społeczno-obyczajowa i do tego romans w jednym. Mickiewicz potrafi być romantyczny, sentymentalny, melancholijny, zabawny i złośliwy. Z jednakowym mistrzostwem opisuje przyrodę w różnych jej odsłonach, jak i żywą akcję („Zajazd” i „Bitwa”, to jest to!). Do tego grzybobranie, polowanie, walka dwóch wróbli, serwis, burza, stawy, chmury, litewskie lasy – co się komu podoba. Kreśli różne sylwetki bohaterów – tragiczne, zawistne, namiętne, pełne pasji i naturalnego uroku, a czasem… trochę prostackie i tchórzliwe. Na każdej stronie epopei oddaje głos najważniejszej bohaterce swego dzieła – Ojczyźnie. Nie będę tu uderzać w patetyczne tony – mówimy w końcu o epopei narodowej. Ale tak się zastanawiam, czy np. Finowie czytają swoją "Kalevalę" z niechęcią i z przymusu, czy z szacunkiem i miłością?
Skoro zaś na początku wspomniałam Gombrowicza, to i na koniec go sparafrazuję: kto nie czytał, ten trąba. Kto czytał i nie pojął, niech dalej próbuje. Do skutku.