"- Głos nakazał mi cię poślubić, Lois. Odpowiedziałem więc: tak, Panie.
- Aliści ów głos, jak go nazywasz - odrzekła - do mnie nie przemówił ani słowem".
Kogo to obchodzi, wbijaj się w białą sukienkę, montuj welon - będzie ślub! Ale jak to, że panna nie chce za mąż, że może innego kocha, co to za durne babskie fanaberie? Wybrać sobie przyszłego męża zgodnie z własną wolą? Oszalała. Albo złe moce ją opętały...
Jednak przymuszanie do niechcianego małżeństwa to, w porównaniu do procesów o czary, nic nie znacząca błahostka. Lois Barclay była ofiarą - systemu, obyczajów, bezrefleksyjnej ślepej wiary. Po śmierci rodziców, oddana pod opiekę dalekiej rodziny, trafia do Salem, by uczestniczyć w jednym z najbardziej znanych polowań na czarownice. Przerażającym teatrze absurdu, w którym wystarczyła zawiść, żeby niewinną osobę skazać na śmierć, przy aplauzie bogobojnej widowni. Ta niepozorna, króciutka książeczka Elizabeth Gaskell, moim zdaniem wiernie oddała realia tamtych wydarzeń, a we mnie wywołała całą gamę uczuć - od gniewu po smutek i współczucie dla biednej dziewczyny.