PIGMEJ to wycieczka po Ameryce ukazana tak samo prześmiewczo jak i komunistyczne popędy głównego bohatera. Ukazuje on statystyczną amerykańską rodzinę z córeczką cheerleaderką oraz z ciapowatym synem, robiącą zakupy w Walmarcie oraz wspólnie wpatrzoną w ekran telewizora, komentującą i ubolewającą nad złem świata niczym miliony innych konsumentów. Do pakietu dołączone jest zagraniczne dziecko, o którym marzy każde nowoczesne małżeństwo wzorujące się na gwiazdach filmowych. Nie wiedzą jednak, że dzieciak, jak sam na siebie mówi, Tajny Ja, lub jak mówią na niego rówieśnicy, Pigmej, to w rzeczywistości maszyna do zabijania oraz szpieg wysłany aby indoktrynować amerykańskie społeczeństwo. Psychika bohatera jednak nie pozwala mu dłużej być robotem i staje sie dla nas bardziej ludzki. Spotkałem się kiedyś z informacją, że jest to książka dla młodzieży. Trudno jednak szukać w niej czegoś co chcielibyście zaprezentować własnym dzieciom. A scena gwałtu w hipermarketowej ubikacji wprowadza czytelników bardziej w błogi stan zwracania pożywienia aniżeli rzygania tęczą słodyczy. Autor sprawia wrażenie jak gdyby śmiał się ze wszystkich rzeczy, które go otaczają, a czytelnik (poniekąd) robi to razem z nim. Podczas lektury zastanawia się wielokrotnie, czy działa w ten sam sposób jak jego bohaterowie, i czy robi rzeczy, które za wszelką cenę chce zniszczyć Tajny Ja. W pewnym sensie sam zaczyna sobie uświadamiać, że przecież jest takim samym konsumpcjonistom nastawionym tylko na zakupy, a pierwszą rzeczą, która się z tym krzyżuje, to pytanie: "Czy jestem konsumentem, skoro zakupiłem tę książkę?"