Celowo użyłem w tytule określenia „ponad podziałami”; chciałoby się może rzec: „ponad współczesnymi kastami”. Sądzę, że nie możemy z czystym sumieniem powiedzieć, iż kastowość nie istnieje. Jest to sprzeczne z tym, co widzimy na co dzień: jest klasa rządząca, jest klasa pracująca, ale są również tacy, którzy swoją postawą chcą wołać i napominać. Chodzi o to, co Václav Havel nazwał siłą bezsilnych. Jednostki, które, jak mogłoby się zdawać, pozbawione są jakiejkolwiek mocy, zmieniają świat dookoła siebie, buntując się przeciw niemu. Taki był Bede Griffiths, który podjął się odnalezienia odpowiedzi na pytanie: w jaki sposób mówić o Bogu ludności hinduskiej? I wynikające z tego dalsze kwestie: co należy zrobić, aby obraz misjonarza, skażony kolonialnymi zaszłościami, został oczyszczony? Jak stać się „swoim” w obcym społeczeństwie? I wreszcie, jak w tym całym zamieszaniu świadczyć o Bogu? W dużym stopniu działał po omacku i mimo przetartych szlaków, dużą część swojej koncepcji musiał budować na nowo. Zmienianie rzeczywistości i postrzegania pewnych zastanych form to, z jednej strony, fascynująca przygoda, a z drugiej – ciężkie brzemię niezrozumienia czy wręcz odrzucenia, które trzeba nieść. I tak jest do tej pory: spuścizna Bede Griffithsa niepokoi wielu, pojawia się odwieczne pytanie o granice dialogu i, jak to już we wstępie napisałem, co jeszcze wolno, a co jest już niebezpiecznym synkretyzmem. Zarówno wspomniany myśliciel, jak i jego koncepcja dialogu chrześcijańsko-hinduskiego niezwykle fascynują. Chyba warto dostrzec coś poza własnym podejściem, wręcz potraktować to otwarcie się na nowość jako wyzwanie dla siebie. Dopóki nie zacząłem czytać o samym Bede Griffithsie, świat duchowości jawił mi się jako czarno-biały: wszystko w nim było ustalone i powiedziane, nie wykraczając poza to, co na podstawie Magisterium Kościoła można by uznać za życie „pobożne i bogobojne”. Po kilku latach, po spotkaniu z nauczaniem Bede Griffithsa, jak również Ojców Pustyni i tekstami z Filokalii, duchowość nabrała dla mnie zupełnie innego kolorytu. To pełna paleta barw, z której możemy korzystać, a podejście oparte na strachliwym wykonywaniu praktyk, by nie odróżniać się od reszty, zupełnie straciło u mnie rację bytu. Spotkanie to zaprowadziło mnie faktycznie na rzeczywiste drogi wiary, a nie jedynie folkloru religijnego. Przebicie się przez dobrze strzeżony gmach nakazów i zakazów pozwoliło mi dojrzeć również inne przestrzenie, po których mogę kroczyć bez strachu i ponad tym wszystkim, co rozgrywa się w bezpiecznej ławeczce parafialnego kościoła (od Autora)