Ścieżki do domu

Karolina Sarna
Ścieżki do domu
Popraw tę książkę | Dodaj inne wydanie

Opis

„Ścieżki do domu” to powstały w Indiach zbiór czterech opowiadań. Uchodźczynię z Tybetu, lekarkę z Toronto, odwiedzających Polskę emigrantów Marcina i Martę oraz urodzonego w mazurskim miasteczku chłopca łączą poszukiwania metaforycznej ścieżki do domu, która jest jednocześnie kluczem do spełnienia. Ich duchowej podróży towarzyszą refleksje na temat ludzkiej egzystencji, przemyślenia dotyczące obecnego kształtu świata oraz filozoficzne dyskusje o tym, czym jest szczęście i skąd się ono bierze. KONSULTACJA Osadzona we Francji, ujęta w ramy homeopatycznej konsultacji autobiograficzna opowieść uciekinierki z Tybetu fragment: Trafiłam w pewnej gazecie na artykuł zaczynający się od słów: „Śmierć zastąpiła seks w kwestiach tabu”. O śmierci nie mówi się dziś prawie w ogóle, a przecież w dawnych kulturach obchodzono się z nią swobodnie i naturalnie. Ludzie wiedzieli, że rozpad ciała dla umysłu oznacza jedynie transformację. Póź¬niej zatracono tę wiedzę. W społeczeństwach, których działanie opiera się na myślą¬cym umyśle i wrażeniach zmysłowych, koniec ciała wydaje się końcem wszystkiego. Ale to, że człowiek nie odczuwa na co dzień przenikającej go czystej świadomości, nie świadczy wcale o tym, że jej nie posiada. We śnie to nie zmysły czy myślący umysł czuwają nad nami. Podczas snu nasze narzędzia poznania i odczuwania odpoczywają, nie dbając o to, co dzieje się w tym czasie z ciałem. Coś jednak sprawia, że codziennie się budzimy. Gdy kremowaliśmy ciało Carli, obsługujący urządzenie wy¬dusił z siebie bez przekonania formułkę o nieśmiertelnej cząstce, której nie strawi żaden ogień. „Absolutnie zgadzam się z pa-nem” – przyznałam mu rację. – „Różnica pomiędzy pana a moimi poglądami na śmierć polega jedynie na tym, że pan w swoje nie wierzy”. Nie wierzył, a raczej nie doświadczył. My, Tybetańczycy, wyrośliśmy w większym kontakcie z rigpą. W dzieciństwie wiele dni spędziłam na dziedzińcu buddyj¬skiego klasztoru, w którym przebywał mój stryj. W miejscu tym, ilekroć je odwiedzałam, ustawały wszelkie moje myśli i emocje. Czekając na krewnego, siedziałam z podwiniętymi no¬gami na kamiennej posadzce, kontemplując wszechogarniający, pozaziemski spokój. Spokój ten odczuwałam również wielo-krotnie później, we wczesnych latach młodości. Tym jest dla mnie rigpa, dlatego nie martwię się o Carlę. Wiem, że niezależ¬nie od tego, jak wiele jeszcze razy powróci na Ziemię, czysta świadomość nigdy jej nie opuści. Co innego natomiast nie da¬wało mi przez długi czas spokoju… PRZESTRZEŃ Historia lekarki z Toronto udającej się na Jukon (północna Kanada) w celu uporządkowania sobie spraw związanych z jej małżeństwem. fragment: Jane nie rozumiała za bardzo problemów Susan, dlatego nie wiedziała, co jej w tej kwestii poradzić. Ona na dręczący umysł znała jedno, dość skuteczne rozwiązanie. ‒ Dlaczego nie spróbujesz medytować? – zapytała, gdy wy¬mieniwszy wszystkie swoje zmartwienia, Susan wreszcie zamil¬kła. ‒ Ale na jaki temat? – Susan zdawała się nie wiedzieć, co Jane ma na myśli. ‒ Jak to na jaki temat? – zdziwiła się Jane. – Po prostu medy¬tować. ‒ A co to właściwie znaczy? – skonsternowana Susan popro¬siła o wyjaśnienie zagadnienia od podstaw, dając tym samym początek długiej filozoficznej dyskusji. ‒ Medytacja… – zamyśliła się Jane. – Medytacja jest, moim zdaniem, doświadczaniem tego, co prawdziwe. ‒ Czyli czego? – definicja Jane nie usatysfakcjonowała Su¬san. – Codziennego życia? Czy może wewnętrznych przeżyć? ‒ Ani jednego, ani drugiego – Jane rozwiała koncepcje kole¬żanki. – Medytacja polega na odcięciu się od wszelkich spraw związanych z umysłem. I zmysłami również. ‒ Nie rozumiem – Susan postanowiła dać wyraz swoim wąt¬pli¬wościom. – Myślałam, że doświadczać można tylko zmy¬sła¬mi i umysłem. ‒ Tak sądzi większość ludzi, ale to nie znaczy, że mają rację – odparła enigmatycznie Jane. ‒ Więc w jaki inny sposób można doświadczać? – zaintere¬so¬wała się Susan. ‒ A spróbowałaś kiedyś zamknąć oczy i nie przywiązywać wagi do swoich myśli? – zasugerowała Jane. ‒ Tak, ale w ten sposób właśnie odcinam się od tego, co praw¬dziwe – wyraziła swoje zdanie Susan. ‒ A jesteś pewna, że prawdziwe jest to, co uważasz za praw¬dziwe? – Jane zaczepnie prowokowała koleżankę do dalszych dociekań. ‒ Dobrze, więc zacznijmy od podstaw – zirytowała się Su¬san. – Czym, według ciebie, jest to, co prawdziwe? WCZASY Z JOGĄ Relacje dwojga uczestników niezwykłego wyjazdu w Karkonosze, który pomógł im ujrzeć wiele spraw w innym świetle fragment: Czwartek od samego początku obfitował w niespodzianki. Podczas porannej praktyki zamiast medytacji Adrianna za¬proponowała ćwiczenie w parach. ‒ Usiądź wygodnie, twarzą do swojego partnera lub plecami, jak wolisz – instruowała. Ja i kobieta, z którą byłem w parze (czterdziestoletnia, jak się okazało, mimo iż na początku warsztatów wziąłem ją za stu¬dentkę), wybraliśmy drugą opcję. ‒ Weź głęboki oddech i zagłębij się w siebie. Rozluźnij ciało i skup całą swoją uwagę na sobie. Jeszcze nie rozszerzaj jej na partnera – przestrzegła. – Oddychaj spokojnie i głęboko. Powoli. Śledź z uwagą swój wdech i wydech, unoś się i opadaj wraz z nimi. Poczuj, jak wraz z wdechem energia wypełnia całe twoje ciało… Wpływa przez nozdrza, kieruje się w górę oraz w dół, zasilając każdą komórkę ciała… Gdy wydychasz, energia unosi się, ulatując z ciała przez czubek głowy. Tak. Właśnie tak. Do¬brze – powiedziała, zupełnie jakby potrafiła zobaczyć, co dzieje się w naszych ciałach energetycznych. – Powtórz to kilka razy. Wdychaj pranę. Zasil swoją istotę energią, której pokłady są nieograniczone. Praktykuj przez chwilę sam, praktykuj sama. Oddychaliśmy uważnie. Z każdym wdechem czułem wyraź¬nie, jak wypełniam się radością, światłem i przyjemnym mro¬wie¬niem. Wykonywałem podobne techniki oddechowe już nie raz, nigdy jednak z towarzyszem. Czułem, jak moja świadomość się rozszerza i po kilku zaledwie oddechach ogar¬nia obszar znacz¬nie większy niż moje ciało. ‒ Pięknie – pochwaliła Adrianna. – A teraz pozwól swojej uwadze naturalnie zwrócić się ku towarzyszowi… Niech popły¬nie i ty popłyń razem z nią – poprosiła. Momentalnie granice mojego ciała zaczęły się zacierać i po chwili plecy, o które się opierałem, przestałem odczuwać jako coś odrębnego ode mnie. Właściwie przestałem je w ogóle od¬czuwać! Moja świadomość ogarnęła naszą dwójkę, jakbyśmy byli jednym organizmem, jedną istotą. To było bardzo silne i eksta¬tyczne doznanie, które poszerzyło granice mojego ja jesz¬cze bardziej, wciąż rosnąc i rosnąc w radosnej transcendencji. Nie doświadczyłem wcześniej niczego podobnego na taką skalę. Do¬świadczenie trudne do opisania… Gdy ćwiczenie dobiegło końca, odwróciliśmy się do siebie twarzami i uścisnęliśmy z wdzięcznością. Granice ciał zatarły się ponownie, tym razem z jeszcze większą siłą i tak całkowicie, że rozpuściło się we mnie wszelkie poczucie, iż istnieją jakie¬kolwiek ciała… Byłem jednym z Ulą, salą i wszystkimi w niej obecnymi, choć wcale tego tak nie postrzegałem! Nie czułem, by istniały jakiekolwiek odrębne elementy. Byłem niczym in¬nym jak czystą świadomością istnienia… Jedyne słowo, które mogłoby oddać tę radość, to „Dom” – wróciłem do Domu. Po bardzo długim wygnaniu i tęsknocie zbyt silnej, by ją do siebie dopuścić, byłem z powrotem w Domu… INACZEJ Ujęty w symboliczny i nietypowy sposób zapis życia z punktu widzenia nadprzeciętnego chłopca, a później mężczyzny Maćka, oraz jego rodziców fragment: Inny był tamten świat od naszego. Przepełniony dobrobytem i harmonią, stanowił urzeczywistnienie ludzkich marzeń o raju. Jego mieszkańcy nie znali głodu, nie brakowało im wody i nie nękały ich upały ani mrozy. Nie słyszeli o bezdomności, nie na¬wiedzały ich klęski żywiołowe i nigdy nic nie zostało im ode¬brane. Obce były im choroby, nie zetknęli się nigdy ze stanem zmęczenia, a słowo „śmierć” nie miało w ich słowniku odpo¬wiednika. Nie wiedzieli, czym jest gniew, nie cierpieli z powodu tęsknoty, nie rozumieli pożądania i nigdy nie doświadczyli za¬zdrości. Nie doświadczyli jednak również właściwości materii ani wszelkich przyjemności z nią związanych. Nie znali cudownej słodkości owoców dojrzewających latem w słonecznych sadach, nie potrafili wyobrazić sobie upajającego zapachu barwnych łą¬kowych kwiatów oraz nie mieli pojęcia, czym jest dotyk dłoni ukochanej osoby. Nie wiedzieli, jak to jest posiadać coś na wła-sność, i nie rozumieli radości płynącej ze zdobycia czegoś. Nig¬dy nie tańczyli i nigdy nie śpiewali. Oni po prostu byli. Ale to bycie wielu z nich wydawało się pozbawione sensu, i dlatego gdy tylko pojawiła się w ich świecie możliwość wy¬kro¬czenia poza tę monotonną egzystencję, nie zawahali się z niej skorzystać, przybierając fizyczną formę w postaci ludz¬kiego ciała. ∞ ∞ ∞ Mieszkanie nie było duże, ale udało im się wyodrębnić w nim niewielki kącik dziecięcy. Dostar¬czone wczoraj łóżeczko stało już zmontowane, a na małym sosnowym regaliku piętrzyły się zakupione oraz otrzymane w ciągu ostatnich miesięcy za¬baw¬ki. W niewielkiej szafce nad regałem leżały starannie po¬składane ubranka, zaś na podwyższonym stoliku obok łóżeczka wdzię¬czyły się w kolorowych słoiczkach najrozmaitsze kremy i oliwki. Na razie tyle, a potem zobaczą, co jeszcze będzie im po¬trzebne. Nie byli zamożni, ale chcieli zapewnić dziecku moż¬li¬wie najlepszy start. Długo na nie czekali… Ona była pielęgniarką, zatrudnioną w państwowej przy¬chodni. On – przedstawicielem handlo¬wym jednego z pierw¬szych, za¬istniałych na rynku po niedawnej zmianie systemu, prywatnych farma¬ceutycznych koncernów. Poznali się, gdy przecięły się ich służbowe drogi. Iwona miała wówczas lat dwa¬dzieścia trzy, Krzysiek – dwadzieścia pięć. Dwa lata później pobrali się, co umożliwiło im zacią¬gnięcie kredytu mieszkanio¬wego, który wspól¬nym wysiłkiem spłacali. Gdy minęły kolejne dwa lata, zaczęli myśleć o powiększeniu rodziny, ale musiały upłynąć jeszcze trzy, zanim Iwonie udało się zajść w ciążę. I oto teraz kończy się wre¬szcie okres wyczekiwania. Niebawem prze¬żyją najszcz꬜li¬w¬sze chwile swojego życia, kiedy to ich oczom ukaże się malutki czło¬wieczek – owoc miłości dwojga ludzi, za ich pośrednictwem i na ich podobieństwo stworzony. Gdy w cichy niedzielny poranek Krzysiek przyniósł Iwonie śniadanie do łóżka, ona skrzywiła się nagle, odpychając tacę. ‒ Już czas – powiedziała. – Trzeba jechać. ∞ ∞ ∞ „Mam dwie nogi i dwie ręce – klawo!” – pomyślał sobie. – „Tylko do czego ich używać? Wokół ciemno i nie widać żad¬nych przedmiotów. Innych, takich jak ja, też nie widać. No nic, zaczekam, może ktoś przyjdzie… Przecież chyba nie będzie tak do samego końca…” Gdyby się nad tym dobrze zastanowić, to tak naprawdę nie czuł potrzeby zmiany swego położenia. Nie odnajdywał się jesz¬cze najlepiej w nowej sytuacji, ale jedno, co mógł stwier¬dzić, to że jest mu ciepło. I miękko. I błogo. Właściwie nie wydawał mu się ten stan jakoś szczególnie odmienny od poprze¬d¬niego, a w mo¬mencie gdy zapadał w głęboki sen, mógłby na¬wet stwier¬dzić, że stany te są względem siebie identyczne. Obecność snu w tym specyficznym świecie sprawiała, że czuł się jakby bliżej domu. Bezpieczniej – powiedziałby, gdyby u¬miał posłu¬giwać się słowami wartościującymi. Tak, sen przypominał mu bardzo jego bezforemną egzysten¬cję. Dlatego na dalszy przebieg wydarzeń postanowił zaczekać właśnie pogrążony we śnie, szczególnie że znudziło mu się już trochę to wymachiwanie kończynami. Wtem nagle jakaś potężna siła zaczęła go wciągać w mro¬czny, ciasny tunel, a po chwili zobaczył wokół siebie mnó¬stwo nieznajomych twarzy. I wtedy po raz pierwszy z jego ust wy-darło się coś na kształt krzyku. Był przerażony!
Data wydania: 2013
ISBN: 978-83-936774-0-5, 9788393677405
Wydawnictwo: AKS - Anna Katarzyna Szentak
Stron: 250

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Moja Biblioteczka

Już przeczytana? Jak ją oceniasz?

Recenzje

Coś mi się wydaje, że książka Ścieżki do domu aż się prosi o Twoją recenzję. Chyba jej nie odmówisz?
️ Napisz pierwszą recenzje

Moja opinia o książce

Cytaty z książki

O nie! Książka Ścieżki do domu. czuje się pominięta, bo nikt nie dodał jeszcze do niej cytatu. Może jej pomożesz i dodasz jakiś?
Dodaj cytat