Po Niziurskim jest to kolejny kryminał starej daty, którym postanowiłam się ucieszyć pod koniec roku. Zmylił mnie troszkę autor, bo myślałam że to ktoś z Ameryki, ale to musi być Polak.
Akcja dzieje się w latach 60-tych w Warszawie. Już mamy colę, ale jeszcze są syreny. Bogaty jednak ma Porsche. Tak jak u Niziurskiego w 'Pięciu manekinach' mamy trupa na początek, a następnie pokazanie wszystkich zamieszanych w sprawę. Osób jest sporo i z pozoru przypadkowe samobójstwo młodej pięknej kobiety gmatwa się i swoimi korzeniami sięga w czasy tuż powojenne, gdy Urząd Repatriacyjny rozdzielał poniemieckie dobra. Postacie są targane namiętnościami, prawie jak u Szekspira. Policja powoli dochodzi do prawdy, odkrywając poszczególne elementy tej zbrodni z namiętności.
Policja jest też, jak u Niziurskiego, pokazana pozytywnie, ale mamy już tutaj wprowadzane elementy życia osobistego, z perspektywą na rozwinięcie tego wątku w następnych tomach.