Jest ciepły listopad 1938 roku. Bruno Schulz, drobny, niepozorny nauczyciel rysunku próbuje napisać uniżony list do Tomasza Manna i zawiadomić go o rzeczy niesłychanej. Do Drohobycza zawitał człowiek podający się za Manna we własnej osobie. Człowiek ten nie tylko nieładnie pachnie i dziwnie wygląda, ale też zachowuje się w sposób niegodny noblisty. Początkowo z ociąganiem, a potem z narastającą furią batoży płaszczących się przed nim obywateli miasteczka, a paniom podszczypuje pośladki. Dla Schulza jest jasne – podszywający się pod wielkiego myśliciela hochsztapler ma na celu szpiegowanie ludności żydowskiej, w czym najpewniej pomaga mu ubrany w czarny błyszczący skórzany płaszcz mężczyzna. Kiedy okazuje się, że tajemniczy samozwaniec zamierza wyjechać, mieszkańcy miasteczka wpadają w panikę. W końcu, jeśli Europę zaczynają opuszczać intelektualiści i możni, klęska jest pewna. Maxim Biller stworzył perełkę. Książka jest napisana z finezją, która łączy w sobie niemal staroświecki sentymentalizm z bolesną oschłością. To subtelne, a zarazem gorzkie oskarżenie ikony niemieckiej literatury, czyli tego, co dumnie zwało się duchowością, a co w ostatecznym rozrachunku boleśnie zawiodło.