Debiut Kingi Skwiry jest debiutem nietypowym, bo opowiadającym o przesycie i gniciu. Już początkowe utwory konfrontują nas ze śmiercią: butwiejącym, parnym latem, zapachem rozkładającego się mięsa i fermentujących owoców. Pośród takiej scenerii opisywana jest młodość: w teorii krzepka, śmiała i witalna, w praktyce zaś – upływająca w kurzu, pocie i zmęczeniu, pośród rozgrzanego betonu i usychających roślin. Dzieciństwo i dorastanie podmiotki, stanowiące jedne z najistotniejszych w tej książce tematów, nigdy nie są idealizowane: dojrzałość – a nawet przejrzałość – wyznacza charakter całego prezentowanego spektrum afektów i myśli, nie pozwalając na złudzenia i przekłamania. Opowieść o początku staje się tu więc historią nie tyle o końcu, ile o zabójczym nadmiarze życia; stale towarzysząca bohaterce konsumpcja – mdłych i nadpsutych pokarmów i treści, przedwczesnej, a więc cierpkiej erotyki – prowadzi w końcu do nieuleczalnej, dziewczyńsko-starczej obserwacji klęski urodzaju, którą odkrywa się z niekłamaną fascynacją.