Patrzę na oceny i opinie innych czytelników i zastanawiam się jak to możliwe, że wszyscy się zachwycają (no może nie wszyscy, ale jakieś 99%), a ja zachwycona nie jestem. Spodziewałam się jakiejś rewelacji, ale zamiast pięknej historii o uczuciach między dwojgiem ludzi dostałam bajeczkę o tym jak panienka z dobrego domu i potwór o gołębim sercu zakochują się w sobie. Historia jest dla mnie zupełnie niewiarygodna, dodatkowo drażni mnie umieszczanie akcji i bohaterów w małej miejscowości, w której wszyscy wszystko o sobie wiedzą i zajmują się wszystkim poza własnym życiem.
Początek historii, czyli koniec związku Grace i Finn’a wyglądał obiecująco i z ochotą wczytywałam się w kolejne rozdziały, ale od momentu przyjazdu Grace w rodzinne strony książka robi się dla mnie coraz mniej wciągająca.
Grace przez większość czasu zachowuje się jak grochowa pipa z mózgiem pięciolatki, a jej relacje z Jacksonem momentami kojarzyły mi się z parodiami filmów romantycznych. Jackson, mimo całej sympatii jaką wzbudza, też do wiarygodnych postaci nie należy. Mniej więcej po 1/3 książki domyśliłam się dlaczego Mike Emery tak nienawidzi rodziny Harrisów, ale to chyba nie było zamierzeniem autorki.
W pierwszej połowie ciągle ktoś chichotał, a w drugiej połowie serca gubiły rytm i wszyscy co chwilę chwytali za nasadę nosa – być może to wina tłumacza. Do tłumaczenia tez mam zastrzeżenia, bo wpadło mi w oko kilka tłumaczeniowych potworków i znalazło się tez kilka literówek, które trochę wybijały z rytmu.
Mimo tych wszystkich wad i ogólnej naiwności, o której jeszcze nie wspomniałam książkę przeczytałam bardzo szybko. Doceniam to, że autorka zwróciła uwagę na problem poronień i trudności w związkach jakie one wywołują, a ponadto zawsze czerpię przyjemność z książek, w których autorzy krytykują obłudę i dbanie o pozory.
Myślę, że książka podobałaby mi się o wiele bardziej gdybym była dużo młodsza.