Zdejmij z nieba księżyc Kristan Higgins to trudna książka o kruchości życia i śmierci, która przychodzi zbyt szybko. Oprócz uczuć głównego bohatera pojawiają się listy, które są przedłużeniem pożegnania z ukochaną osobą. Po lekturze miałam bardzo mieszane uczucia i nie do końca rozumiem fenomen tego tytułu. Natomiast podoba mi się podejście do tego aby skremowane ciało stało się nowym drzewem i można je było zasadzić.
"Kiedy żyje się na tykającej bombie, nie można być frajerem".
Przede wszystkim książka pisana jest w 3 osobie i przez całą fabułę czujemy się jak obserwatorzy. Ani na chwilę nie utożsamiamy się z bohaterami, nie czujemy że jesteśmy pośród nich. Temat książki jest bardzo trudny, bo nie każdy z nas myśli o śmierci o tym jak to wpłynie na najbliższych, ani ze może się to zdarzyć szybciej niż oczekujemy. Dlatego ciężko wciągnąć się w fabułę i polubić bohaterów. Jedynie listy są w 1 osobie, ale to trochę za mało aby wczuć się w to co chce przekazać nam autorka.
"Budzik pokazywał 3:06. Najbardziej samotna godzina na świecie".
Nie jest to nigdzie zaznaczone, ale pojawia się tu motyw którym gardzę. Naprawdę go nie lubię. A to dlatego, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy że po żałobie już nie jest się tym samym człowiekiem, czasem się próbuje ale to nie jest takie proste. A tu umierającą żona postanawia znaleźć swojemu mężowi kandydatkę na żonę. Co jest straszne. Nie mam słów.
Autorka postanowiła połączyć dwa charaktery które są swoimi przeciwnościami jak gdy byli razem miało to sens, tak gdy poznawaliśmy Lauren a później Josha, za każdym razem główna bohaterka traciła w moich oczach. Listy które pozostawiła mężowi zawierały zadania, jedynym plusem było to że zwykle kończyły się jakimiś zabawnymi sytuacjami. Jednak miałam wrażenie, że to ona kontroluje całe jego życie i chciała to robić nawet po śmierci. I o ile rozumiem poczucie agonii po stracie najbliższej osoby, tak podczas czytania czułam dużo toksyczności w ich relacji.
Czytałam bardzo wiele pozytywnych opinii o tej książce, dlatego zastanawiam się czemu mi się nie podobało. Żałoba i jej etapy są motywem o którym bardzo lubię czytać, tym razem było odwrotnie. A rozdział poświęcony wróżce jeszcze mocniej sprawił że ledwo skończyłam ją czytać. Podejrzewam, że to książka dla nieco starszych czytelników, z kilkuletnim stażem małżeńskim, którzy przeżyli stratę i potrafią odnaleźć się w tej książce. Okładka jak i wyklejka jest piękna. Daje to poczucie że fabuła jest o przemijaniu, jednak dla mnie to trochę za mało.