Zanim sięgnęłam po „Zdejmij z nieba księżyc”, przeczytałam kilka opinii, w których czytelnicy zapowiadali prawdziwy „wyciskacz łez” i taka właśnie jest ta książka. Rozczulająca, przepełniona ogromnymi emocjami, bolesna, trudna i niedająca o sobie zapomnieć.
Joshua i Lauren są odzwierciedleniem pary idealnej, doskonale się rozumieją, dopełniają, darzą się miłością szczerą, bezinteresowną i czystą. Ich życie przypomina bajkę, aż po ten sądny dzień diagnozy, kiedy to dowiadują się, iż Lauren cierpi na nieuleczalną chorobę. Do Josha dociera fakt, iż prędzej czy później zostanie wdowcem i choć jest tego świadomy, to w żaden sposób nie potrafi się do tego przygotować.
Autorka przybliża nam wszystkie etapy związku Lauren i Joshua, począwszy od pierwszego i drugiego spotkania, pierwszych chwil razem, cudownego dnia ślubu, po te smutniejsze – dzień diagnozy, nieustannej walki z wyniszczającą chorobą oraz ostateczny, rozdzierający serce dzień rozstania mężczyzny z miłością jego życia.
Zanim kobieta odeszła, pisała listy do swego męża, które ten miał otrzymać w każdym miesiącu pierwszego roku żałoby. Te słowa zapisane przez Lauren były dla mnie symbolem oddania, przepięknego, prawdziwego uczucia, które nie przeminęło nawet po śmierci. Ciężko jest wyobrazić sobie, jak Josh przetrwałby ten pierwszy rok w pojedynkę bez tych wyjątkowych słów wsparcia, otuchy i miłości od swej ukochanej żony.
„Zdejmij ...