Nuda, panie.
Alex McKnight to biedny były policjant (a biedny, bo z kulą koło serca po postrzale, pół książki autor się nad nim i tą jego kulą rozczula), który jak głosi okładka został "detektywem mimo woli". Jasne, że wolałby być panem z kiosku, ale może za mało rozesłał CV, a może konkurencja na stanowisko była zbyt duża? Tak czy owak, na chleb zarabiać trzeba, więc postanowił po rzuceniu roboty w policji zostać panem prywatnym detektywem, w końcu nie ma jak zupełnie zmienić środowisko i zredukować stres po tym jak cię prawie zabili na służbie.
Miał być "jedną z najciekawszych i najoryginalniejszych postaci w literaturze kryminalnej", a jest szablonowym byłym policjantem, który może mieć teraz w poważaniu zasady pracy w policji, przez co wydaje mu się, że jest fajny.
Fabuła przewidywalna, akcja się przez większość książki wlecze. Niektóre dialogi mnie po prostu zabijały.
"- Nie żyje?
- Słucham? - zapytałem.
- Czy on nie żyje?
- Czy on nie żyje? Pytasz mnie czy nie żyje?"
Może żyje, to że leży w wielkiej kałuży własnej krwi i się nie rusza od dłuższego czasu przecież niczego nie dowodzi, więc ta zażarta dyskusja na temat stanu zdrowia (denata jak się jednak okazało) była bardzo uzasadniona ;) A ja się jak zwykle czepiam :)
Na półce stoją jeszcze dwie kolejne części przygód Alexa, może kiedyś po nie sięgnę. Na razie żegnam pana detektywa, ozięble.