Wolfgang Hohlebein należy do niezwykle poczytnych i popularnych pisarzy na zachodzie, a jego dzieła sprzedają się w milionowych nakładach. Dotąd autor pozostawał mi nieznanym, więc tym chętniej sięgnąłem po wydaną ostatnio przez wydawnictwo Red Horse powieść „Anubis”. Połączenie grozy z historią zawsze należało do moich ulubionych powiązań, apetyt tym samym miałem ogromny.
Akcja rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, gdzie niespełniony i sfrustrowany profesor Mogens vanAndt wiedzie nudny żywot wykładowcy archeologii na podrzędnym uniwersytecie w zapomnianym przez wszystkich miasteczku Thompson. Mieszka w niewielkim pensjonacie i użala się nad sobą pałając jednocześnie nienawiścią do niejakiego doktora Jonathana Gravesa, który przyczynił się, według niego, do jego upadku zawodowego. I to właśnie Graves pojawia się u niego, by przedstawić mu propozycję uczestniczenia w niezwykłych wykopaliskach na terenie San Francisco, gdzie odkryto świątynię wybudowaną tysiące lat temu. Odkrycie to stawia wiele pytań, na które odpowiedzi okażą się dość niebezpieczne.
Wolfgang Hohlbein jest pisarzem bardzo utalentowanym, a przy tym znającym klasykę gatunku. Nikogo chyba nie zdziwi, że opisując pradawne cywilizacje w kontekście odkryć archeologicznych pełnymi garściami czerpie z twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta. Ważne jest jednak, że robi to bardzo inteligentnie i roztropnie, zachowując przy tym dużą dozę szacunku, a co najważniejsze wykazując się własną kreatywnością. Nie sztuka bowiem wprowadzić wiadome księgi, uniwersytet Miskantonic czy samo Arkham (co zresztą też ma miejsce), sztuka stworzyć ten specyficzny klaustrofobiczny nastrój podskórnej grozy i osaczenia, zamiast epatowania okrucieństwem czy drastycznymi opisami. I to autorowi „Anubisa” wychodzi znakomicie. Hohlbein idzie jednak jeszcze dalej. Znakomicie konstruuje postacie bohaterów, dbając by każda była wyrazista i godna zapamiętania, i co równie ważne, odmienna od pozostałych. I z tej próby autor również wychodzi zwycięsko. Bardzo ciekawe jest też to, że każda z nich jest bardzo logicznie skonstruowana i zmotywowana, więc nawet sprzeczne z pozoru czy błędne decyzje okazują się dokładnym odzwierciedleniem charakteru postaci.
Do kolejnych plusów należy dodać wydanie, które znakomicie koresponduje z treścią książki, począwszy od wybornej okładki po papier stylizowany na „wiekowy” i zdobiony na obrzeżach hieroglifami. Świetnie spisał się też tłumacz (dokładnie tłumaczka Marta Książkiewicz), która zadbała o ukazanie piękna języka jakim posługuje się autor.
Zasadniczo powieści można zarzucić tylko dwie rzeczy. Pierwsza to banał. Nie każdemu odpowiada tego typu literatura, gdzie mamy raczej do czynienia z powieścią przygodowo-historyczną z dużą dozą fantastyki i podskórną dawką grozy. Druga to niewielkie dłużyzny w niektórych momentach, ale co także istotne, i one z czasem okazują się wielce istotne dla fabuły. Ta bowiem została skonstruowana tak, że od początku tajemnice tylko narastają i mnożą się miast stopniowo wyjaśniać, poznajemy bowiem nie tylko obecne losy bohaterów, ale dowiadujemy się także bardzo wiele o ich przeszłości, rozumiejąc tym samym lepiej ich obecną sytuację, położenie i nastawienie. Wszystko to zaś prowadzi do finału, który nie pozostawia złudzeń co do wartości pisarza. Tu nie ma niedopowiedzeń i usilnych prób zostawienia furtki na kontynuację. Oczywiście, takowe nigdy nie są wykluczone i z chęcią bym się z taką spotkał, ale powieść sprawia wrażenie, nie, ona jest kompletna. Gorąco polecam.