Dobra synteza historyczna ważnej organizacji społeczno-politycznej to chyba cenna publikacja, szczególnie jeśli chodzi o Prusy odczytane przez Polaka. Solidna praca Grzegorza Kucharczyka "Prusy. Pięć wieków", współfinansowana przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej, to ciekawy głos w intelektualnych zmaganiach z wspólną przeszłością. Książka ma sporo walorów, ale zacznę od bardzo istotnego - całość czyta się świetnie. Historyk ma dar podtrzymywania zainteresowania podawaną treścią na tyle skutecznie, że mniej interesujące mnie wątki militarno-geopolityczne przyswajałem równie chętnie. Balans między różnymi narracjami, czasem gawędziarski styl i świetne pigułki dopowiadające główny tekst nie pomniejszają, według mnie, wartości merytorycznej całości, wręcz przeciwnie. Po lekturze pozostaję z jednym zastrzeżeniem do autora, o czym wspomnę pod koniec opinii.
Książka, po wstępie o Brandenburgii i Państwie Zakonnym, skupia się na prześledzeniu dziejów obydwu domen Hohenzollernów, aż po likwidację Prus w 1947. Sam okres po Wielkiej Wojnie, to właściwie krótkie zreferowanie szerokiego kontekstu odczytywania pojęcia 'pruskość' w świadomości: konstruktorów Republiki Weimarskiej, hitlerowskiej, alianckiej, komunistycznej (enerdowskiej i sowieckiej), zachodnioniemieckiej i polskiej. Istotą całej narracji Kucharczyka jest opowieść o fenomenie państwa, które stworzyła sprawna dynastia przy użyciu, dopełniających oczywisty militaryzm pruski, subtelnych technik politycznej perswazji (np. Wielki Elektor manipulujący w XVII wieku podległą sobie szlachtą - str. 121, czy majstersztyk dyplomacji Bismarcka w doprowadzeniu do wojny z Francją w 1870 - str. 566-572) . Historia budowania potęgi na wieloetnicznym terenie Europy Środkowej w wykonaniu profesora, to ciąg zwrotów akcji, 'manewrów oskrzydlających' (nie tylko na polach bitew), 'pozorowanych ataków', strategicznych sojuszy, administracyjnej konsekwencji, cierpliwości politycznej, przezorności, wdrukowanej ideologii, megalomanii i upadku. Czyli typowy proces przemian każdego złożonego tworu państwowego.
W przypadku Prus, schematyczność wspomnianej 'ewolucji państwa' rozbudował Kucharczyk o wyjątkowość sytuacji geopolitycznej, która wiązała się z upadkiem I RP. Sam opis siły Prus budowanej kosztem Polski, wprowadza dość schematyczną subiektywność narracji 'straconych szans' i zdań w stylu 'gdyby tylko Polska nie przegapiła...'. Choć w ogólności takie odcienie mogą rodzić podejrzenie o brak obiektywizmu, to niemal cały czas czułem, że autor oddawał sprawiedliwość dziejowym faktom. Ostatecznie nie da się uniknąć stwierdzenia o 'pechu polskiej sprawy', szczególnie w przypadku Wojen Północnych. Pierwsza pozwoliła Hohenzollernom na dziedziczenie obu domen (str. 81), druga formalnie zlikwidowała ich hołd lenny wobec Korony (str. 130), a trzecia obudziła w nich myśl o rozbiorach (str. 188-189) . Cały problem z takim uproszczeniem polega na tym, że Rzeczypospolita szlachecka na przestrzeni tych 160-ciu lat upadała właściwie 'przy okazji' niemieckiego sukcesu. Prusy były silne nie tylko polską słabością. Aby zbudować potężna armię w 1 poł. XVIII wieku, nie tylko 'wypadało' przeznaczać 80% (sic!) dochodów państwa na jej rozwój (str. 226), ale przede wszystkim przekonać do tego poddanych! Nie bez powodu urzędujący wtedy Fryderyk II uznawał liberum veto za najwspanialszy dar I RP dla rozwoju Prus. Jeśli do tego dodamy, że Fryderyk Wilhelm III po upokarzających klęskach okresu napoleońskiego utracił połowę terytorium i poddanych, zreformował gospodarczo kraj i odbudował potęgę w krótkim czasie, choć wydawał na armię jeszcze więcej (bo 110% dochodu) zadłużając się na ogromne sumy (str. 355-378), to warto zastanowić się nad żywotnością tego organizmu. Zdumienie powinno budzić fakt, że sama Wiosna Ludów w Prusach przebiegła raczej łagodnie.
Według historyka, Prusy po prostu znakomicie wykorzystywały nadążające się okazje do wzrostu terytorialnego, akumulacji kapitału na tworzenie armii i scentralizowanej sprawnej administracji, do usankcjonowania znaczenia dynastii i zmiany tytulatury (burgrabia, elektor, książę, król i cesarz). Paradoksalnie początkiem upadku stał się moment największego triumfu, czyli utworzenie cesarstwa. Wilhelm I, zostając cesarzem niemieckim, czuł się upokorzony przez Bismarcka tym awansem i podobno miał łzy w oczach (polecam str. 578-579)! Zanim do tego doszło, śledziłem fascynującą sprawność organizacyjną królów pruskich i uległość poddanych, którzy mniej lub bardziej świadomie tworzyli antytezę polskiej wolności szlacheckiej. Jakby wszystko im sprzyjało (str. 509):
"Idąc tropem myśli pruskiego dowódcy, można powiedzieć, że tajemnicą pruskich sukcesów militarnych Prus była przeciętność postawiona na wysokim poziomie."
Dużo miejsca autor poświęcił na zmianę mentalności Prusaków i nieuchronne zakiełkowanie w nich przekonania o własnej wyższości, które miało potwierdzać obiektywne sukcesy. Budowany mit pruskiej wyższości kulturowej (głównie nad Słowianami - Polaków nazywano 'Irokezami nad Wisłą', a np. Kant, Hegel, W. Humboldt i Goethe przykładali się do ogólnej międzynarodowej negatywnej oceny Polaków - str. 621) początkowo stanowił wartość dodaną w oczach krajów ościennych, które z reguły skwapliwie wzorowały się na myśli niemieckiej szukając inspiracji dla rozwoju własnej potęgi. Początkowo, bo po 1918 społeczność międzynarodowa zaczęła dostrzegać 'rysy' na monolicie mitu pruskiego. Na podstawie ogólnej diagnozy Kucharczyka, XIX-wieczną jedność i utożsamianie się sporej grupy obywateli z własnym państwem, chyba można nazwać 'świecką religią', którą wzmacniały przydatne wartości szczerego protestantyzmu. Nieco buntował się mój umysł, gdy profesor jednoznacznie konfrontował taką ideologię z katolicyzmem (str. 651), jako ofiarą.
W związki z powyższym pojawiły się u mnie, wspomniane na początku, metodologiczne zastrzeżenia. Upadek I RP został pokazany wielostronnie, przyczyny sukcesu Prus do poł. XIX wieku również odebrałem, jako podane w sposób zbalansowany. Jednak rozdział o pruskich relacjach z Polakami, katolikami i Żydami (str. 613-694), choć zawiera fakty, ważne i poważne treści, to niedomaga na niepokojącą lokalność analiz. Niemal wszystkie społeczne uwarunkowania narodowościowo-religijne z tego okresu pochodzą z Wielkopolski. Choć Żydzi zamieszkujący ten region stanowili w pewnym momencie 40% populacji żydowskiej w Prusach, to wciąż pozostawała bardziej rozproszona większość. Bawarski katolicyzm pojawia się dopiero w okresie I Wojny Światowej, a sytuacja Polaków na Pomorzu czy Śląsku również niemal nie wybrzmiewa. Choć działalność Hakaty, Kulturkampf nam się kojarzą słusznie z tępieniem polskości w dorzeczu Warty, to jednak nie wyczerpują tematu dyskryminacji na tle religijnym czy narodowościowym rozległego obszaru Drugiej Rzeszy. W efekcie takiego zawężenia ucierpiał cały przekaz tego rozdziału, co może wzbudzać pytania o wybiórczość.
"Prusy" to znakomita lektura, a moje powyższe uwagi traktuję raczej, jako katalizator do dalszych poszukiwań. Książka jest ostatecznie znakomitym podsumowaniem fenomenu Prus, które odmalował autor barwnym i żywym językiem, bez akademickiego naddatku. Wspomniane pigułki ciekawie dopowiadają kolejne epoki o obyczajowość (np. opis instruktażu jazdy na rowerze dla żon pruskich oficerów - str. 590). Od lat poszukiwałem spójnego i szeroko potraktowanego opisu procesu uzyskiwania niezależności lenników polskich w Prusach Książęcych. Interesowała mnie relacja Prus i Austrii, czy to w ramach Świętego Cesarstwa, czy w okresie Drugiej Rzeszy. Wszystko to dostałem w bardzo ciekawej formie. W pracy profesor przywołał liczne źródła i analizy innych autorów, włącznie z najnowszymi opracowaniami. To niewątpliwie dodatkowy atut - praca czerpie z dorobku najnowszego europejskiego odczytania trudnej historii, przez co dociera do czytelnika XXI-wiecznego, a dodatkowo pozbawia przedmiot analiz subiektywizmu ocen poprzednich dziesięcioleci, gdy Europa była podzielona na wrogie obozy. Żadna godzina z lekturą tej książki nie była zmarnowana, wręcz przeciwnie.
Posługiwanie się historią, jako argumentem w ocenie teraźniejszości wymaga dobrych podstaw, a "Prusy" ich dostarczają. W sumie sensem pisania takich prac jest minimalizacja nieporozumień; by nie dochodziło chociażby do sceny, którą we wstępie opisał autor, a która miała miejsce podczas niemieckiej wycieczki po Poznaniu w latach 90-tych XX wieku. Jeden z turystów, jak usłyszał, że w mijanym budynku urodził się niemiecki feldmarszałek, powiedział (str. 10):
"Ty, nie wiedziałem, że Hindenburg też był Polakiem."
BARDZO DOBRE - 8/10