John Marsden, autor siedmiotomowej serii “Jutro” urodził się w Melbourne, w Australii. Rodzicom pisarza bardzo zależało na wykształceniu swoich dzieci, dlatego John wraz ze swoim rodzeństwem uczęszczał do najlepszych szkół prywatnych, m.in. do znanej z surowych zasad szkoły wojskowej The King’s School w Parramatta. Nic więc dziwnego, że autor poruszył w swojej serii dla młodzieży temat wojny, skupiając się na elementach militarnych zwłaszcza w drugiej części cyklu, gdzie nasi bohaterowie wreszcie kontaktują się z mieszkańcami miejscowości obok. Ellie i jej przyjaciołom wydaje się, że od tego momentu o wszystko zatroszczą się dorośli, a oni na powrót staną się dziećmi. Jednak w obliczu grożącego niebezpieczeństwa nie należy niczego oczekiwać ani nikomu ufać, o czym przekonali się nastolatkowie. Trzeba natomiast myślami wyprzedzać wydarzenia i być przygotowanym na to, co nadejdzie jutro.
“Przyszłość jest... Sam nie wiem, jaka jest przyszłość. To czysta kartka papieru, na której rysujemy kreski, ale czasami osuwa nam się ręka i kreski nie wychodzą tak, jakbyśmy chcieli.”
Czasem okazuje się, że w pewnych sytuacjach dzieci potrafią myśleć bardziej racjonalnie niż dorośli. Być może wynika to z ich wyobraźni i próby pokazania odwagi. W każdym razie w książce “W pułapce nocy” mamy do czynienia właśnie z taką sytuacją. Tym razem osoby dorosłe znajdujące się na wolności zawodzą, choć powinny mieć głowę na karku i podejmować jak najmądrzejsze decyzje. W tym wypadku jedyną nadzieję można pokładać w grupce nastolatków. Bohaterowie dochodzą do wniosku, że siedząc bezczynnie w Piekle nie polepszą swojej sytuacji. Pragną walczyć w imię uwięzionych - rodziców, przyjaciół, nauczycieli, a także pozostałych mieszkańców Wirrawee - i zlikwidować wroga. W czasie wojny nie ma czasu na próżnowanie. Muszą wziąć sprawy w swoje ręce i bronić kraju, a przecież “najlepszą obroną jest atak”.
Druga część serii “Jutro” wciąga jeszcze bardziej niż poprzednia. Akcja nadal płynie szybko, przez co czytelnik nie może się nudzić (chociaż na początku wydawało mi się to całkiem możliwe). Oryginalny pomysł na fabułę jest ciągnięty przez autora i przez cały czas prezentuje się świetnie. Bohaterowie żyją w “nowym świecie” już długi czas, ale czy na pewno można powiedzieć, że się przyzwyczaili? Z pewnością nie myślą o telewizji czy używaniu kosmetyków, bo na te luksusy nie mogą sobie pozwolić. Teraz liczy się tylko to, aby przetrwać. I mimo tego, iż oswoili się z sytuacją, nadal targają nimi różne emocje. W końcu nie tak łatwo jest w jednej chwili stać się dorosłym i zamiast wykonywać polecenia, samemu ustalać plan działania. Każdy błąd bohaterów może zostać przypłacony przez nich życiem, ale oni i tak próbują zaatakować wroga.
“Czasami po prostu trzeba być odważnym. Trzeba być silnym. Czasami nie można ulegać czarnym myślom. Trzeba pokonać te diabły, które wpychają się do twojej głowy i próbują wzbudzić paniczny strach. Przesz naprzód, krok za krokiem, z nadzieją, że nawet jeśli się cofniesz, to tylko trochę, tak że kiedy znowu ruszysz przed siebie, szybko nadrobisz zaległości.”
Sięgając po to dzieło, nie byłam pewna, czy się nie zawiodę. Obawiałam się, że druga część zanudzi mnie na śmierć, a tu wręcz przeciwnie - już nie mogę się doczekać kolejnej! Może się wydawać, że siedem tomów to sporo, ale dzięki temu bohaterowie pozostaną z nami dłużej. Myślę, że cieszy to każdego fana serii, ponieważ postacie nie są schematyczne i wyprane z uczuć czy emocji. Każdy z naszej wspaniałej grupy - Ellie, Robyn, Fi, Homer, Lee, Chris, a także Corrie i Kevin - ma inny charakter, co jest ważne, jeśli książka ma być ciekawa i wciągająca. Marsdenowi udało się stworzyć takie dzieło i myślę, że wielu z Was podzieli moją opinię. W takim razie jeśli masz już za sobą pierwszy tom serii, bez wahania zabierz się za drugi - na pewno nie pożałujesz. Natomiast jeżeli jeszcze nie sięgnąłeś po serię i nie miałeś do czynienia z odważnymi nastolatkami z Wirrawee - zrób to jak najszybciej!
Książkę mogłam przeczytać dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak literanova.