Mając przed sobą książkę, która liczy prawie siedemset stron, zawsze możliwe są dwie opcje. Pierwsza - będzie nudno i czytanie będzie męczące. Druga - wciągnie tak, że czas na jej czytaniu upłynie szybciej niż przy "klasycznej objętości". Nie owijając w bawełnę - miałam szczęście czuć to drugie.
Zarwana noc i pół dnia - tyle była warta.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że inni mogą uznać ją za zbyt długą. Dla mnie okazała się idealna.
Bailey przeżywa jeden z gorszych dni, kiedy to podczas kolacji z chłopakiem, ten ją rzuca. W dodatku w jej urodziny. Gdyby tego było mało, to już nie pierwszy raz, jednak do tej pory do siebie wracali. Tym razem ma być inaczej, ponieważ dziewczyna chce zawalczyć o samą siebie. Sprawa może być jednak nieco trudniejsza, ponieważ jej były gra w drużynie z bratem bohaterki, a ona sama jest wielką fanką hokeja.
Kiedy przyjaciółki zabierają ją do klubu, aby poprawić jej humor, spotyka w nim chłopaka, który nie jest owiany dobrą opinią, a w dodatku jest rywalem drużyny, której Bailey kibicuje oraz wrogiem jej byłego. Co się zdarzy, kiedy na jaw wyjdą kolejne rewelacje, a Chase okaże się jednak zupełnie inny niż myślała?
Romanse hokejowe już od jakiegoś czasu wstrząsają (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) światem literackim. Nie czytałam ich zbyt wielu, ale do tych, które za mną mam ogromny sentyment. Jestem pozytywnie zaskoczona tym, że miałam możliwość przeczytania kolejnej historii z tym wątkiem w tle.
Zacznę od tego, że uwielbiam, kiedy dana dziedzina sportu nie jest tylko wzmianką w historiach. Autorka książki zdecydowanie odwaliła kawał dobrej roboty i zainteresowała mnie kilkoma akcjami, zaangażowaniem zawodników oraz ludzi ich otaczających. Stworzyła znakomitą strukturę, o której po prostu chciałam czytać.
Do tego wszystkiego postaci, które wykreowała skradły moje serce. Przed wszystkim główni bohaterowie, z których perspektyw napisana została całość. Bardzo pozytywnie mnie nimi zaskoczyła i czuję, że na samą myśl o nich, moje serce wielokrotnie będzie zalewało ciepło.
Czy mogłoby się obyć bez problemów w histori? Oczywiście, że nie. Niemniej jednak, nie przyćmiły one całości i właśnie dlatego uważam, że jest to dość komfortowa historia. Taka, która będzie idealnie na poruszenie serca. W końcu mamy dziewczynę, która chce być po prostu szczęśliwa i chłopaka, który stał się w jej rękach zupełnie inny niż dotychczas.
Oboje odkrywają w sobie to, co najlepsze, poszerzając przy tym swoje granice. Chociaż początek zupełnie tego nie wróżył, ale w końcu mowa o enemies to lovers.
W historii znajdzie się spora dawka humoru, który może wydać się czasami lekko przesądzony, ale w końcu mamy do czynienia z młodymi ludźmi, którym po głowach chodzą różne rzeczy. Cóż, ja zdecydowanie to polubiłam. Potrzebowałam w tym momencie takiego rozpraszacza.
Aj, nie mogę nie wspomnieć o scenach osiemnaście plus. Tak, jest ich tu trochę. Ich ilość może niektórych przytłoczyć, zwłaszcza w drugiej połowie. Uważam jednak, że zostały napisane bardzo dobrze, jednocześnie pokazując oddanie Chase'a oraz Bailey i idealnie oddały ich uczucia i tę niemożliwość nacieszenia się sobą.
Objętość tej książki sprawiła, że miałam możliwość spokojnego delektowania się rozwojem fabuły. Nic nie leciało na łeb na szyję, a jednocześnie nie było przepełnione nadmiernymi informacjami. No i zdecydowanie, w moim przypadku, nic się nie dłużyło. Wiem jednak, że to bardzo indywidualna kwestia. Nawet dodatkowe rozdziały dodane po epilogu wywołały u mnie jeszcze większą radość.
Od samego początku byłam urzeczona tą historią. Zaintrygowała mnie jej koncepcja i byłam ogromnie ciekawa, co otrzymam z każdą kolejną stroną.
Polubiłam styl i jednocześnie twórczość Autorki i już nie mogę się doczekać kolejnej historii, którą będę mogła przeczytać. Na szczęście to już niedługo!