Ocenić "Intrygantki" jako całość - to jest dopiero zagwostka. Mamy bowiem w tym przypadku wyraźne potwierdzenie, by nie wydawać opinii na temat książki po okładce. Opis wydaje się być po prostu sprytnym zabiegiem marketingowym. Nie spodziewałam się po niej tego, co otrzymałam. Ale wcale nie oznacza to, że się zawiodłam.
Sięgając po "Intrygantki" nie można się spodziewać, że będzie to epicka powieść o miłości, namiętności i zdradzie, jakby można pomyśleć w pierwszej chwili. Są to bowiem cztery sztuki teatralne, które Schmitt napisał na przestrzeni lat. Przy czym ta tytułowa – "Noc w Valognes" zajmuje połowę druku. I jest identycznie jak z tytułowym opowiadaniem w innej pozycji tego autora ("Odette"). Sztuka ta bowiem – rozciągnięta, niemiłosiernie się dłużąca - po pewnym czasie zaczyna po prostu nużyć. Na szczęście wszystko zostaje zrekompensowane dramatem "Gość" (krótko mówiąc: schmittowski majstersztyk) oraz króciutką "Szatańską filozofią".
Opisywanie, nawet w najkrótszej formie zamieszczonych w „Intrygantkach” utworów kompletnie mija się z celem. A to dlatego, że w przypadku dwóch z nich powiedzieć trzeba by było wszystko w tym temacie. Muszę jednak zauważyć, że nawet w dziewięciostronicowym monologu Schmitt potrafi zawrzeć niezwykle dużo treści, przekazując przy tym sporo swojej nienatrętnej nauki.
Koniecznie jednak muszę Schmittowi przyznać, że niesamowicie potrafi zwrócić naszą uwagę na filozofię i badania naukowe, które podane są w przystępny sposób. Niekiedy nieco bardziej ironicznie, niekiedy po prostu zabawnie. Ale na pewno nie nachalnie. Poza tym – co niezwykle ciekawe – mamy tutaj znane nam skądinąd postaci, jak Freud, Don Juan, Charon. Nieodrodnie do swojego stylu – pisze o dobru i złu, wrzucając na szalę w tym przypadku i Boga, i Szatana wraz z jego sługami. Jak w innym jego pozycjach wszystko przekazuje w sposób niebanalny, prosty i nie narzucający swojego punktu widzenia. To wszystko sprawia, że "Intrygantki" można przeczytać w jeden wieczór - o ile oczywiście przebrnie się szybko przez intrygę grupki pań z pierwszej sztuki.
Zadając sobie pytanie, czy sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie ów sprytny zabieg wydawnictwa - trudno mi w tej chwili na nie odpowiedzieć. Lubię dramaty, bo czyta się je szybko i nie zawierają wielu przydługich opisów, które potrafią niezwykle znużyć. Gdyby tutaj znalazło się dwadzieścia sztuk tak krótkich jak "Knebel" czy "Szatańska filozofia", książkę połknęłabym z jeszcze większą ochotą (jeśli zawierałyby w sobie jednocześnie tak dużo treści jak w tym przypadku, byłoby rewelacyjnie). Wydaje mi się jednak, że gdyby nie okładkowa reklama, pewnie odłożyłabym czytanie jej na dalszą przyszłość. A w gruncie rzeczy – warto. Zwłaszcza, jeśli przepada się za stylem autora.