Blondynka w Japonii recenzja

Glutamisodzilla vs Pawlikowska

Autor: @KazikLec ·9 minut
2019-12-05
2 komentarze
10 Polubień
Ach, Japonia. Dzika dżungla betonu i procedur, zamarynowana w glutaminianie sodu puszka sardynkoludzi pełna niezdrowego żarcia, kraj level easy, wybitnie przewidywalny, bez żadnych wyzwań dla wielkiej podróżniczki, Beaty Pawlikowskiej.

Zaskoczę was, ale tak naprawdę ta książka nie jest o Japonii. Nawet trudno powiedzieć, że jest tłem. Wizyta w piaskowym ogrodzie zen, ścieżka filozofów w Kyoto, świątynie - to wszystko sprowadza się do wzmianek lub dwu, trzyzdaniowych opisów.

No to jak nie opisem tamtejszych atrakcji, zabytków czy kultury, to czym autorka zapełnia te prawie 300 stron? Ano rozstrząsaniem największego problemu współczesnej Japonii: niezadowoleniem Pawlikowskiej z lokalnego menu. Widzicie, nasza podróżniczka jest wegetarianką, co zazwyczaj powoduje komplikacje podczas stołowania się za granicą, ale jest do obejścia. Jednak za odwalanie cyrków (o czym zaraz) i nazwanie kami "wróżkami" siły wyższe fundują Pawlikowskiej klątwę, przez którą nie może znaleźć żadnej niemięsnej potrawy: zakryte jest przed nią istnienie niemięsnego sushi, nie dla niej tofu przyrządzane na kilkanaście sposobów, schowajcie pierożki z warzywnym farszem. Jednak mimo to szybko okazuje się, że po prostu pani Beacie wszystko nie w smak: okonomiyaki nie, bo ma keczup i majonez, warzywna tempura odpada, bo brokuł smażony w głębokim tłuszczu, orzeszki w automacie mają czelność być solone albo polewane, sos sojowy to esencja zła zapieczętowana w buteleczce, bułeczka z czerwoną fasolą jest na słodko, w sokach są aromaty, w deserach biała mąka albo cukier, japońskie curry nie smakuje jak indyjskie, makaron soba też fuj, bo do mąki gryczanej dodają pszenną, a pszenna to GMO i pustka odżywcza, a tak poza tym soba zawsze podaje się z rosołem (nieprawda). W tym zalanym betonem kraju nie ma owoców, znaczy są, w supermarketach, ale skąd Pawlikowska ma wiedzieć, gdzie się supermarkety, a poza tym jabłka są za drogie, a banany ("jedyne dostępne powszechnie owoce w Japonii") w folii, więc pewnie sztuczne. Cały osobny wątek stanowi próba zdobycia zielonej herbaty - jednego z najpopularniejszych napojów, którego przeciętny tambylec wpitala pół kilograma rocznie - która jest absolutnie niedostępna, nie do zdobycia, nie ma, w żadnej kawiarni, herbaciarni, null. No dobra, jest w sklepie we wszystkich smakach i sposobach przechowywania, ale z jakiegoś powodu Pawlikowska woli skarżyć się na dręczące ją pragnienie, zamiast skorzystać ze sklepowego czy hotelowego wrzątku, skoro zamówienie w przybytku gastronomicznym przekracza jej możliwości. Te wszystkie kulinarne przeboje okraszane są przemyśleniami na temat śmieciowego jedzenia, sztucznych dodatków i złowieszczego glutaminianu sodu czającego się pod każdym ziarnkiem ryżu. Historyjka o tym, jak to Pawlikowska rzuciła się jak dziki zwierz na wegetariański bufet, po czym uświadomiła sobie, że ma lekki posmak parówek przez mięso leżące w sąsiedztwie i mało przez to nie wpadła w otchłań rozpaczy, ciągnie się przez dobre kilka stron i jest opatrzone tysiącem wykrzykników. Wizyta w Matsumoto mieści się może w 5 zdaniach.

Gdy Pawlikowska nie jest zajęta umieraniem z głodu, to zajmuje się zadręczaniem miejscowej ludności. Japończycy są pół-sardynkami, trybikami, pionkami na planszy, przedszkolakami, wystraszonymi zwierzakami, robotami, kosmitami, wszystkim, tylko nie ludźmi. Niemal każde zetknięcie z lokalsem to festiwal cringe'u. Po pierwsze, Japończycy śmią nie mówić po angielsku, języku, który jest kompletnie innych od ich ojczystego. Ulubionym sposobem autorki na radzenie sobie z barierą językową jest wykrzykiwanie tych samych słów z nadzieją, że rozmówca w końcu załapie (dlaczego po prostu nie pokaże frazy w rozmówkach - nie jestem w stanie pojąć). Najlepsza technika na bezmięsne zamówienie? Podbić do kasjerki i głośno oznajmić, że jest się wegetarianinem, a potem powtarzać w kółko "bez mięsa!, bez mięsa...." (o tym, że Pawlikowska nie umie bezkonfliktowo składać zamówień niech świadczy to, że wg niej w Polsce kelnerzy dostają "wypieków z niepokoju" na hasło "wegetariańskie"). Te fascynujące dialogi dające się zmieścić w czterech linijkach ciągną się przez strony, pełne przemyśleń o japońskiej mentalności, niedorzecznych porównań i opisów, jak to rozmówcom kolana się uginały i oczy wychodziły z orbity, bo nasza bohaterka coś od nich chciała. Każda interakcja z recepcjonistką to opis starcia z sarenką bliską zawału, każde spotkanie z konduktorem jest opisywane jako najbardziej mistyczne doświadczenie w życiu nieszczęśnika, który jest w pełnej gotowości popełnić samobójstwo, gdyby przypadkiem czymś uchybił białej pani. Pawlikowska nie może się nadziwić, że po wejściu do windy nikt nie odpowiada na jej "dzień dobry!". Albo przeczytanie na głos danych na bilecie przez sprzedającego go pana okazuje się dowodem na zabijające spontaniczność procedury. Nie ma też oporów, by nagabywać nieletnie w celu zrobienia zdjęcia mimo ich wyraźnego zakłopotania czy zamieszczenia (dwukrotnego!) fotografii mężczyzny śpiącego w wagonie (mam 99% pewności, że nie wyraził na to wszystko zgody). Dziwi się, że przed zamówieniem wypadałoby sprawdzić menu, zamiast prosić o niedostępne rzeczy na ślepo. Oburza też, że pani podróżnik przyjechała z nadzieją zobaczenia PRAWDZIWEJ wsi z PRAWDZIWYMI ludźmi bez makijażu (miasto to siedlisko fałszu, obvi), takich pracujących w polu w wytartych ubraniach, chodzących w błocie, ryby łowiących, drewniane chaty budujących. A tu jak na złość mieszkańcy jednego z najbardziej rozwiniętych krajów na świecie żyją tak, jak im wygodnie, a nie tak, by zaspokajać turystyczne wyobrażenie pani podróżniczki. W ogóle ciekawe jest pojęcie "prawdziwości" wyrażane w tej książce: lokomotywa parowa jest PRAWDZIWYM pociągiem, ale nowoczesny exspress już nie, sprzedawcy na ulicach są nieautentyczni, bo mają papiery, oznakowane wózki i stroje robocze, a autorka wykrzykuje "nareszcie! prawdziwa Japonia!" dopiero wtedy, gdy w Kyoto spotyka ludzi ubranych w kimona...

Premier Japonii złapie się za głowę, gdy zobaczy wystawiony mu przez Pawlikowską rachunek za zdiagnozowanie całego narodu. Do wnikliwej analizy wystarczy wszak obserwowanie ludzi w pociągach podczas turystycznego wypadu. I tak na przykład dowiadujemy się, że japońskie jedzenie nie jest zdrowe, Japończycy też nie są zdrowi, tylko niedożywieni. Czekam, aż te rewelacje trafią do WHO, które wciąż trwa w błogim przekonaniu, że ta taplająca się w glutaminianie sodu nacja zajmuje bardzo wysokie miejsce w zdrowotnym rankingu. Niech też ktoś przekaże zoologom, że japońskie makaki to jedyne małpy, które "nie mieszkają w ciepłych rejonach". I Japończykom, że żaden z nich nie wie, jak wygląda lokomotywa parowa (chociaż pierwsza linia kolejowa otworzyła się u nich w 1872 roku). Wieś to szary krajobraz zalany szarym betonem, a mnie trudno wyjaśnić, jakim cudem Pawlikowska przegapiła te wszystkie lasy (zajmujące 2/3 kraju) i piękne zakątki. Informacje o gejszach czy zawodnikach sumo są w tonie "biedaki-cudaki", wyglądają jak coś, co można napisać bez wychodzenia z domu, a autorka nie zamieszcza przypisów (a nie wydaje mi się, żeby wiadomości o życiu w okiya czy heya miała z pierwszej ręki). Poważne tematy są potraktowane niepoważnie, płytko i bez pomyślunku: problem przepracowania i samobójstw obrazuje zmyślona historyjka, a trudny temat statusu kobiet to biedanalizy wyglądu młodych dziewcząt (którym rzekomo wołają podświadomie o pomoc), wzdychanie nad Maid Cafes (które najwyraźniej istnieją tylko po to, by zapełniać pustkę w życiu i dawać iluzję poczucia jakiejkolwiek wartości) i pretensje do uczennic, że ubierają się jak uczennice (nikt Pawlikowskiej najwyraźniej nie powiedział, że w japońskich szkołach obowiązują mundurki...). Nie brakuje też przemyśleń o naturze ogólnej, np. o tym, że ludzie zastępują szare komórki komórkami elektronicznymi, a jak ktoś patrzy w telefon, to na bank czyta celebryckie ploteczki. Niektóre z tych medytacji są naprawdę odjechane, na przykład ta początkowa, w opóźnionym pociągu, gdzie autorka opowiada o japońskim systemie społecznym z takim zapałem fana teorii spiskowych rozgryzającego matrixa, że naprawdę zaczęło mnie martwić, czy biedaczka nie zemdleje zaraz z braku tlenu. Ale nic nie może przygotować was na rozgorączkowane przemyślenia o ryżowym kotku w bento, którego zjedzenie równa się zabijaniu przyjaciół, a od jedzenia warzywnych ludzików tylko pół kroku do łamania tabu przez odebranie życiu jakichkolwiek wartości.

Postarajmy się chociaż troszkę wrócić na jakiekolwiek tory prowadzące do tematu podróży. Ja rozumiem, że nie da się wszystkiego przewidzieć, że nawet największym zdarzają się zaćmienia prowadzące do prostych wpadek, że niektórzy chcą jak najmniej się nastawić, by pojechać z otwartą głową. Ale nieporadność wielkiej pani podróżnik narzekającej na nudny kraj, gdzie nie ma żadnej przygody, bo wszystko przyjeżdża na czas, jest zadziwiająca. Mimo że ma ścisłą dietę, nie robi absolutnie żadnego riserczu w temacie dań, które może zjeść. Nie potrafi sprawdzić prognozy pogody, myląc datę z temperaturą. Przez co zresztą kończy w Himalajach w cienkich spodniach, bo nie przyszło jej do głowy, że małpy żyjące w śniegu będą, cóż, pewnie otoczone śniegiem. Na hanami próbuje wbić, kiedy jest jeszcze zimno i nic nie kwitnie, a wyludnione ulice i puste pociągi nie dają jej nic do myślenia. Wyprawa na Fudżi okazuje się fiaskiem, bo podróżniczka nie sprawdziła, że w marcu góra jest zamknięta ze względu na pogodę.

Jednym z największych wrogów na nieprzyjaznej ziemi jest język japoński: Pawlikowska ma zdumiewająco dużo pretensji o to, że w Japonii są przede wszystkim japońskie napisy. Nie wiem, co o tym myśli redakcja - dała wolną rękę w kwestii przecinków (na końcu książki znajduje się info, że autorka zapewnia im wolność artystyczną i wszelkie "błędy" bierze na siebie), to może i odpuściła sobie niepolskie wstawki. I tak na początku podróżniczka podczas słuchania nagrań z przydatnymi słówkami zaśmiewa się do rozpuku z "kąnbanła" (bo brzmi "jak afrykańskie hasło czarowników odprawiających modły dla stada zebr"), uparcie zapisuje "gajdzin" (szkoda, że nie od razu "gadzina") zamiast "gaijin", w anegdotce z windą wita ludzi okrzykiem "ohayo gozaimasen!" zamiast "gozaimasu" ("masen" jest przeczeniem dla "masu"!)... Absolutnie zignorowano też rozmnożone na potęgę wykrzykniki i pytajniki, które chodzą stadami liczącymi nawet dziesięć osobników. Nie brakuje zdań, które kończą się "!!!!!!!!!" czy różnorakich "AAAAAAAAA!!!! Japonio!!!!!!!!", aż głowa boli od tych wrzasków.

"Kocham cię, Japonio!", powtarza autorka kilkakrotnie pod koniec książki ku zdumieniu czytelnika. Trudno uwierzyć w te wyznania, gdy przez ponad 200 stron przedzieraliśmy się przez jękolenie na menu, na nudę, na ludzi-trybiki, na japońskie napisy, na krajobrazy. To jedna z najgorszych książek podróżniczych, jakie znam: to nie jest nawet poziom ciotki zadręczającej daleką rodzinę pokazem slajdów. Nie ma opisów samej Japonii, tekst pęcznieje od głupich, egzaltowanych, niezgodnych z prawdą uwag, podróż sprowadza się do poszukiwania jedzenia czy rozdmuchanych na parę stron anegdot o tym, jak pani Beata wsiadła do windy, jak miała nieporozumienie z konduktorem, jak skorzystała z brudnej toalety, jak nie mogła dogadać się z kelnerką, jak pociąg miał opóźnienie. A że Pawlikowska nie ma zręcznego pióra, które mogłoby zamienić te przeciętne sytuacje w poetyckie okruchy życia...

Mam nadzieję, że w kolejnej książce Pawlikowska wybierze się do dowolnej polskiej wioski, w której zlikwidowano PKS. I będzie mogła sobie jeść surówki i pierogi z kapustą, i będą napisy po polsku, i na biednych ludzi pracujących w polu sobie popatrzy, i będzie ją raz za razem czekała przygoda, kiedy to nie będzie mogła znaleźć żadnego środka komunikacji. Tak, to brzmi jak wyprawa skrojona pod jej gust.



(^ Pawlikowska nakłaniająca Japończyków do zmiany diety, koloryzowane)

[Recenzja została po raz pierwszy (23.03.2019) opublikowana na LubimyCzytać pod pesudonimem Kazik.]

Moja ocena:

Data przeczytania: 2019-03-23
× 10 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Blondynka w Japonii
3 wydania
Blondynka w Japonii
Beata Pawlikowska
4/10

Japonia, jeden z najbardziej legendarnych krajów świata! Kto nie słyszał o cudownie zdrowym japońskim jedzeniu, o samurajach, gejszach, japońskiej precyzji, uprzejmości, japońskich komiksach, grach i ...

Komentarze
@Airain
@Airain · około 4 lata temu
No przecież to blondynka. Stereotypowa. Z dowcipów. ><'
Blondynka w Japonii
3 wydania
Blondynka w Japonii
Beata Pawlikowska
4/10
Japonia, jeden z najbardziej legendarnych krajów świata! Kto nie słyszał o cudownie zdrowym japońskim jedzeniu, o samurajach, gejszach, japońskiej precyzji, uprzejmości, japońskich komiksach, grach i ...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Beata Pawlikowska jest dla mnie osobą dość kontrowersyjną. W ostatnim czasie stała się znawczynią dosłownie od wszystkiego - począwszy od psychologii, na kulinariach skończywszy. Ta wielość zainteres...

@Antoniowka @Antoniowka

Pozostałe recenzje @KazikLec

The Inugami Curse
Chryzantema, cytra, topór

To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...

Recenzja książki The Inugami Curse
The Honjin Murders
Och, spadł śnieg - jak niespodziewanie

1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...

Recenzja książki The Honjin Murders

Nowe recenzje

Trzy siostry. Burza
Nadeszła burza
@Radosna:

W życiu bohaterów dalej sporo się zmienia, ale powoli w tym wszystkim odnajdują swoją nową rutynę. Ponowne spotkanie z ...

Recenzja książki Trzy siostry. Burza
Pineapple Street
,,Downton Abbey" i ,,The Gilded Age" we współcz...
@Radosna:

Pineapple Street" to debiutancka powieść Jenny Jackson, która od prawie dwóch dekad związana jest ze światem wydawniczy...

Recenzja książki Pineapple Street
100 największych tajemnic świata
Tajemnice w formie ciekawostek...
@Robwier:

Widząc tak frapujący tytuł, spodziewałem się znaleźć w tej książce naprawdę zapierające dech w piersiach informacje. Na...

Recenzja książki 100 największych tajemnic świata
© 2007 - 2024 nakanapie.pl