„Przepraszam, stary. Nie chciałem cię zabić.”
Wojny towarzyszą ludzkości nieprzerwanie od powstania pierwszych cywilizacji. Gdzieś na świecie zawsze toczy się wojna. Mamy już za sobą dwie wojny, w które uwikłany został niemal każdy zakątek naszej planety. Całkowicie logiczne wydaje się więc pytanie, nie czy, ale jak będzie wygląda wyglądała III Wojna Światowa? S.J. Kincaind postawiła na niezwykle ciekawą formę, która przenosi Ziemskie konflikty w przestrzeń pozaziemską.
W swojej książce stworzyła przyszłość, w której ludzie bez problemu mogą przenosić się do cyberświata i funkcjonować w nim, jako swoje awatary. Moim zdaniem nie jest to zbyt odległa przyszłość i jesteśmy coraz bliżej jej osiągnięcia. Trochę inaczej wygląda sprawa z mapą polityczną tej przyszłości. Światem nie rządzą już mocarstwa, czy unie zawarte pomiędzy nimi, lecz 12 największych korporacji, które posiadają "patent" nawet na wodę i żywność, i tylko one mogą udzielać pozwolenia krajom na korzystanie z tych dóbr, oczywiście za odpowiednią opłatą.
Ziemię znów podzielił konflikt, w którym Stany Zjednoczone sprzymierzyły się z Indiami i blokiem euro-australijskim, z kolei Rosja z Chinami oraz federacją południowoamerykańską. Koalicja Międzynarodowych Korporacji podzieliła się po równo między dwie strony konfliktu. Wojna prowadzona między nimi jest o tyle ciekawa, że została przeniesiona w przestrzeń kosmiczną i żaden człowiek przy tym nie ginie. W walce udział biorą jedynie maszyny, które są sterowane przez ludzi znajdujących się na Ziemi.
„- Tom - powiedział Vik, gdy weszli do Kwatery Stonewalla. - Jesteśmy tak beznadziejni, że aż mi przykro.”
Tom jest czternastolatkiem, który nie ma stabilnego życia, a normalnego domu. Jego ojciec jest hazardzistą, ciągającym swojego syna od kasyna do kasyna. Matka mieszka z nowym mężczyzną i nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Fortuna od lat odwraca się od ojca Toma, dlatego to on musi kombinować by zapewnić im miejsce do spania. Taki styl życia niestety doprowadził do zaniedbania edukacji nastolatka, który przez to nie ma przed sobą świetlanej przyszłości. Wszystko zmienia się, gdy przed chłopcem staje generał Marsh i zaprasza w szeregi kosmicznych wojowników.
Pomysł na polityczno-wojnne tło wydarzeń jest bardzo ciekawe i myślałam, że na tym oryginalne pomysły się zakończą. Nie miałam racji, co odkryłam już w Wieży Pentagonu. Przyznam, że początkowo kojarzyła mi się ona odrobinę z Hogwardem z Harrego Pottera, gdzie również nastąpił podział na grupy ze względu na cechy jakie posiadają, posiadali oni niezwykłe zdolności, które w przypadku Insygnii zawdzięczali procesorowi neuronowemu oraz porucznik od programowania przywodził mi na myśl Snape'a. Zdaje sobie sprawę, że takie porównanie jest naciągane, ale w moim przypadku tym bardziej zadziałało na korzyść książki przez przywołanie przyjemnych skojarzeń.
„Teraz zaczął jednak rozumieć, od czego są przyjaciele: przypominają, że w gruncie rzeczy nie jest tak źle. Że trzeba umieć śmiać się z samego siebie.”
Tom, jak już wspominałam jest czternastolatkiem, jednak nie da się tego wyczuć, gdy czyta się o jego poczynaniach. Zachowuje się wyjątkowo dojrzale, jak na przepełnionego gniewem i ambicjami chłopca. Podoba mi się jego logiczne i sceptyczne podejście do otoczenia oraz zaciekłość. Pozostałe postacie tworzą doskonałe dopełnienie. Mamy bohaterów nieskazitelnych, dobrych, złych, całkowicie zdeprawowanych oraz tych, którzy są jeszcze zagadką. Samo to pokazuje, z jaką dbałością autorka podeszła do budowania swoich postaci, które są złożone, a zarazem wyraziste.
Urzekły mnie dowcipne dialogi i przemyślana, wartka akcja. "Insygnia" nie są tym, czego się spodziewałam, gdy pierwszy raz usłyszałam o książce. Wojny Światów są połączeniem fantasy z niedalekiej przyszłości z problemami świata, które znamy od wieków. Chciwość, ambicja, intrygi i pragnienie władzy przeplata się tutaj z przyjaźnią, lojalnością, patriotyzmem i moralnością. Jestem bardzo ciekawa kolejnych tomów Wojny Światów, dalszych losów Toma, Meduzy, KomCam i mam przeczucie, że Unia Afrykańska odegra w nich większą rolę. Zazdroszczę przy okazji tym, którzy będą mieli okazję przeczytać "Insygnia" po raz pierwszy!