O powieści Avy Dellairy nie słyszałam za wiele, a książka miała już premierę prawie rok temu. Czemu ta pozycja była tak mało pokazywana? Nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że jestem teraz po jej lekturze i chciałabym o niej trochę opowiedzieć. Niestety, nie będzie tym razem moich zachwytów.
Angie przez przypadek natyka się w szufladzie biurka swojej matki na fotografię. Przedstawia ona właśnie jej matkę oraz ojca, który nie żyje. Jednak zdjęcie rozbudza w dziewczynie ciekawość i liczne pytania: co, jeśli ojciec żyje? Wie, że jej tata miał młodszego brata, który obecnie żyje w LA. Dziewczyna postanawia zabrać swojego byłego chłopaka i wyruszyć z nim na poszukiwania wujka, który być może powie jej, gdzie jest jej ojciec.
Główną bohaterką (a przynajmniej tak sugeruje opis) jest siedemnastoletnia Angie. Dziewczyna żyje ze swoją matką i bardzo ją kocha, ale czuje, że to przestało jej wystarczać. Pod wpływem tak naprawdę chwili postanawia wyruszyć na poszukiwania swojego taty, bo nie wierzy matce w zapewnienia, że on nie żyje. No szczerze mówiąc, nie wiem, co mogłabym powiedzieć o niej więcej. Angie jest tak niedopracowaną postacią, że to boli. Chwilami przebijała się z niej jakaś cząstka, która mogłaby nadać jej charakteru - np. Trochę buntu, który może urozmaiciłby akcję, ale prawie natychmiast znikała. No, nie takiej głównej bohaterki się spodziewałam.
W trakcie lektury okazało się, że jest też druga główna bohaterka, z tą różnicą, że Marilyn (matka Angie) opowiada o swojej przeszłości. I wszystko byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie fakt, że rozdziały, gdzie to Marilyn opowiadała swoją historię, zdominowały dosłownie całą książkę. Niestety więc wyszło tak, że nie była to powieść o poszukiwaniu ojca, tylko o tym, jak bieda była Marilyn i pokrzywdzona przez los.
Wydawać by się mogło, że fabuła przynajmniej uratuje tę pozycję. No cóż, nie można było się bardziej pomylić. Otóż historia tu przedstawiona ani trochę mnie nie wciągnęła i męczyłam się bardzo podczas lektury. Książka na początku miała ogromny potencjał, ale nie został on wykorzystany. Czyżby autorce nie chciało się po prostu pisać tej książki dalej?
Kolejną rzeczą na niekorzyść książki jest długość rozdziałów. A mianowicie były one ZA DŁUGIE. Ja rozumiem, że czasami trzeba napisać coś więcej, ale rozdział mający aż 70 stron? To spora przesada. Właśnie przez to odniosłam wrażenie, że Jak krople w oceanie to okrutnie przegadana książka. O tym, jak na siłę autorka wcisnęła tu górnolotne przemyślenia Angie na temat ludzkości, nie chcę nawet szerzej wspominać.
Po tej pozycji spodziewałam się czegoś więcej, a przynajmniej naprawdę wciągającej i poruszającej powieści. Dostałam w zamian mierną historię, która nie była zbyt ciekawa i nawet ostatnie, całkiem wzruszające 30 stron nie ratuje tej pozycji. Niestety tym razem jestem na nie i mam nadzieję, że następne książki autorki będą już napisane i skonstruowane lepiej.