W czasie wakacji człowiek jak ognia unika ciężkich, nudnych i monotonnych książek. Chętniej natomiast sięga po coś lekkiego i niezobowiązującego. W taki sposób podeszłam właśnie do tej książki - nie oczekiwałam zbyt wiele. I chwała mi za to. "Nieświadomy mag" chociaż gniotem nie jest, to jednak ambicją nie grzeszy.
Dorani - wojownicy obdarzeni magiczną mocą. Po ciągłych wojnach i atakach na swoje miasto, postanawiają opuścić rodzinne ziemie i udać się do Lur - miasta Olków z którymi zawierają umowę. Jeśli poddadzą się oni ich władzy i magi, mają mieć zapewniony dostatek i bezpieczeństwo. Nie każdemu taki układ się podoba. Część z mieszkańców tworzy stowarzyszenie, które ma za zadanie chronić zakazanych przez wojowników ważnych rytuałów. Wierzą w to, że pojawi się człowiek nieświadomy swojej mocy i uwolni ich przed rządami Doran. W tym samym czasie do Lur przybywa Asher - poszukujący pracy, młody chłopak który przez nieoczekiwany zwrot akcji, zyskuje sobie wdzięczność i szacunek wśród ludzi. I dostaje pracę. Zaprzyjaźnia się z księciem...Pewnego dnia dostaje ciekawą propozycję, po której nic już nie będzie takie jak dawniej.
Sam opis z tyłu książki intryguje, zaciekawia i budzi potrzebę zajrzenia do środka książki. Osobiście nie żałuję, że przeczytałam. Karen pisać umie to nie podlega dyskusji, jednak wykonanie i złączenie wszystkich wątków w jeden pada na całej linii i woła o pomstę do nieba. Chaos jaki panuje w tej książce, nie ma nic wspólnego z akcją i wydarzeniami dziejącymi się w samej opowieści. Tutaj czytamy o samym Asherze, by zaraz ni z gruszki ni z pietruszki przejść do ciemnej strony mocy. Bez większego związku i wyjaśnienia czemu tak się stało. Dla osób lubiących równe tępo - z czystą i klarowną akcją, będzie to droga przez mękę.
Bohaterowie - od wyboru do koloru, a praktycznie każdy taki sam. Schematyczni, prości i nie bardzo rozbudowani. Nawet relacje między nimi nie budzą większych emocji. Jest to na zasadzie: " - Hej zabiłem twoją dziewczynę. - Fajnie. Chcesz coś do picia?" No emocje aż kipią z tej książki. Sam pomysł na całą powieść jest naprawdę dobry, nawet bardzo, jednak ma się wrażenie, że dzieło Pani Miller w ogóle nie przeszło przez korektę. Debiut jak debiut, ale wypadałoby trochę się przyłożyć.
Dużym plusem jest sam język i styl pisarski. Klarowny i lekki - dzięki temu, czyta się szybko i przyjemnie bez zastanawiania się nad samą treścią. Do tego bogaty zasób słów. Miło jest poczytać o pięknej przyrodzie i miastach, sytuacji ludzi w delikatny, acz naturalnie wyrazisty sposób. Ogromny pozytyw. Co do wydania graficznego - w ogóle mi się nie pogoda. To "coś" na okładce to zapewne ten nieświadomy mag. Cóż, kłania się rutinoscorbin bo jest niewyraźny. W środku - zero błędów i brak niedociągnięć, ale czcionkę to mogliby zwiększyć. Oślepnąć idzie. Reszta bez zarzutu.
Nie wiem czy polecam. Na pewno nie jest to lektura wysokich lotów, ziejąca ambicją i idealnym wydaniem. Wydaje mi się, że odpowiedzialność za wszystkie niedociągnięcia ponosi wydawnictwo do którego zgłosiła się Karen - książka wygląda tak, jakby trafiła do księgarni zaraz po wręczeniu rękopisu - korekty, poprawek to to chyba nigdy nie widziało. Pomysł jest, potencjał leży w tej historii ogromny - jestem ciekawa, czy część druga jest lepsza. Chyba właśnie z tej ciekawości, sięgnę po tom numer dwa. Osobą lubiącym magię, które cierpią na nudę w wakacje - jak najbardziej polecam. Możliwe, że odnajdziecie więcej plusów niż ja. Reszcie pozostawiam wolny wybór.
Ocena: 3,5/6