„Spacer w deszczu” to już dziesiąta powieść Kasi Bester i moje szóste spotkanie z jej twórczością. Po raz kolejny mogłam objąć książkę autorki swoim patronatem medialnym, z czego jestem naprawdę dumna, bo powieść jest świetna!
Scarlett i Martin to małżeństwo z pięcioletnim stażem. Są dobrze sytuowani, mają duży dom i stabilne zatrudnienie. Do szczęścia brakuje im tylko dziecka. Długo się o nie starają, jednak nie wychodzi. Scarlett robi kolejne badania, lecz nadal nie wiadomo, co jest nie tak. Jednocześnie coś w ich małżeństwie zaczyna się sypać. Pojawia się chłód, brak wsparcia i zrozumienia. Pewnego dnia do księgarni, w której pracuje Scarlett zagląda James, przystojny muzyk, który szuka romansu dla swojej siostrzenicy. Potem zagląda znów i znów. W końcu umawiają się na kawę. Nie na randkę. Scarlett potrzebuje zwierzyć się komuś obcemu, musi się wygadać. Tak zaczyna się znajomość Scarlett i Jamesa. I chociaż starają się być tylko przyjaciółmi, narasta między nimi wzajemna fascynacja. Jednocześnie nasilają się wątpliwości, które Scarlett już od dawna miała w związku ze swoim małżeństwem. Czy Scarlett da się ponieść fascynacji czy będzie trwać u boku męża, przy którym z dnia na dzień coraz bardziej gaśnie?
Ależ to było dobre! To, obok „Świątecznego nieporozumienia” moja ulubiona powieść autorki. Jest doskonała. Wyważona, jeśli chodzi o emocje, dopracowana, bardzo dobrze skonstruowana, znakomicie łącząca genialny humor i powagę, która wymagana jest w niektórych sytuacjach. Uwielbiam poczucie humoru autorki, tak idealnie zgrane z moim. Autorka w tej konkretnej powieści może nie szafuje dowcipem zbyt często, ale jeśli już to robi, wymierza niezwykle celnie. Znając już trochę twórczość autorki, spodziewałam się w powieści dobrego humoru. Zaskoczyła mnie natomiast bardzo zwrotami akcji. Nie chodzi o to, że jest ich nie wiadomo jak dużo, ale o to, że są mocne (i to jak!) i zdecydowanie niespodziewane. No czegoś takiego sobie nie wyobrażałam, chociaż wiedziałam, na jak wiele stać Kasię Bester. Czapki z głów za tak skonstruowaną fabułę, za te wstrząsy w trakcie i szybciej bijące serce prawie przez całą lekturę.
„Spacer w deszczu” to z jednej strony ciepła, romantyczna, pełna humoru i emocji opowieść o uczuciu rodzącym się w cieniu problemów małżeńskich, z drugiej szokująca historia, która pokazuje, jak niewiele wiemy o osobach rzekomo nam najbliższych (rzekomo, bo powinny nimi być, a okazuje się, że są kimś zupełnie obcym). Scarlett wydaje się, że zna swojego męża. Powinna, w końcu znają się dziesięć lat i obchodzą właśnie piątą rocznicę ślubu. Kobiecie wydaje się, że jej mąż jest tym samym mężczyzną, w którym się zakochała. Że jedynie pragnienie bycia ojcem ma wpływ na jego zachowanie. Kiedy dowiaduje się, jak bardzo się pomyliła i że żyła w kłamstwie przez tyle lat, jest w tak dużym szoku, że nie wie już, w co ma wierzyć. A czytelnik razem z nią. Wiedziałam, jakim mężczyzną jest Martin, a i tak udało mu się swoim postępowaniem mnie zaskoczyć. Nie polubiłam tego bohatera. Też go nie polubicie, nie da się, bo to zwykły „kutas”, jak zwykła mawiać przyjaciółka Scarlett. To jak traktuje żonę, woła o pomstę do nieba. Nie stosuje wobec niej przemocy fizycznej, co to, to nie. Ale jest tak odpychający w stosunkach międzyludzkich i tak na tę kobietę naciska w sprawie dziecka, że nie da się na to patrzeć. Sam jednocześnie w tym kierunku nie robi nic. To zapatrzony w siebie egoista, dla którego ważne są pozory i to, co pomyślą o nim inni. Jest w końcu wziętym architektem, ma duży dom, luksusowe auto. Musi się prezentować i odpowiednio pokazać. Nie lubi przyjaciółki Scarlett i jej męża dlatego, że nie pasują do jego standardów. Ma uprzedzenia wobec Jacoba. No okropny człowiek. Nie chciałabym, aby ktoś taki stanął na mojej drodze. W końcu jego tajemnice wychodzą na jaw i kiedy okazuje się, czym było podyktowane każde jego działanie, szczęka opada na sam dół i nie chce się podnieść.
Z jednej strony mamy w powieści problemy małżeńskie Scarlett i wszystko, co z tym związane, z drugiej nową relację, która rozwija się bardzo powoli. Kobieta poznaje w księgarni, w której pracuje, przystojnego, samotnego, szarmanckiego Jamesa. Mężczyzna jest muzykiem, ale to nie to zwraca uwagę Scarlett na niego. Za każdym razem, kiedy wpada do księgarni, prosi ją o pomoc w znalezieniu konkretnego romansu. Okazuje się, że dla siostrzenicy, ale i tak ten fakt zaczyna intrygować główną bohaterkę. I nie jest tak, że zraniona przez męża, wpada w ramiona innego faceta. Nie, Scarlett chce ratować swoje rozpadające się małżeństwo i robi coś w tym kierunku. Z Jamesem początkowo tylko się przyjaźnią. Jednak i on, kiedyś bardzo niegrzeczny, zaczyna do tej kobiety odczuwać coś głębszego. Przyznam, że ten bohater zrobił na mnie duże wrażenie, kiedy pierwszy raz pojawił się w księgarni i w ogóle w powieści. Później, w rozdziale napisanym z jego perspektywy trochę stracił, by w kolejnych rozdziałach okazać się wartościowym mężczyzną. Rodzinnym, troskliwym, odpowiedzialnym. Czemu stracił? Od razu, kiedy został mu oddany głos, pochwalił się, że był rozwiązłym facetem, że nigdy nie spał dwa razy z tą samą kobietą, „Chyba że spałem, ale nie mam o tym pojęcia, bo nie pamiętam ich twarzy. Pojawiały się i znikały po solidnym bzykanku, a ja mogłem ruszyć dalej”. No właśnie. Nie jest to raczej najlepsza laurka, jaką mógł sobie wystawić. Na szczęście, dojrzał, zmądrzał i w relacji ze Scarlett pokazał zupełnie innego siebie. Człowieka, którego warto poznać. Duży plus dla autorki za kreację postaci. Nie zdarza mi się często pałać tak negatywnymi uczuciami odnośnie bohaterów, jakie miałam w stosunku do Martina. Nie związuję się też raczej z bohaterami aż tak mocno, jak związała mnie ta powieść ze Scarlett i Jamesem. Każdy z bohaterów jest jakiś. Nikt tu nie jest papierowy i dosłownie z każdym można się w powieści identyfikować (nawet z Martinem, chociaż jest okropny). Również drugoplanowe postaci zostały przedstawione w sposób wystarczający, a nawet więcej niż wystarczający. Uwielbiam rodziców Scarlett i jej przyjaciółkę Paulę. Wszyscy troje są niesamowici. Zabawni, elokwentni, pomocni. Zakochałam się w „Puszku”, który zdecydowanie chodzi w powieści swoimi drogami, czyli zazwyczaj nie tam, gdzie powinien.
Wszystko w powieści trzyma się kupy. Jest spójna, a do tego niesamowicie klimatyczna. Nie dość, że akcja dzieje się w Londynie, czasem mniej deszczowym, innym razem bardziej, to jeszcze można ze Scarlett zwiedzić fajne miejsca, posmakować lokalnego jedzenia i pooddychać innym powietrzem. Akcja jest wyrównana i raczej dynamiczna, chociaż przyspiesza jeszcze, kiedy na jaw zaczynają wychodzić sekrety Martina. Autorka poruszyła w powieści raczej rzadko poruszany temat, bo jest w niej mowa o problemach z zajściem w ciążę, z którymi boryka się wiele osób na świecie. Oprócz tego wspomina o uprzedzeniach z powodu koloru skóry i innych, o przemocy psychicznej (to właśnie robił Martin swojej żonie) i o relacjach międzyludzkich.