- Od dawna pragnęłam zmierzyć się z konstrukcją powieści w duchu Agathy Christie - mówi pisarka Anna Rozenberg. - Chciałam zrobić to dla siebie, a moi Czytelnicy postawili tu kropkę nad “i”. Doceniając klasyczną formę kryminału, jaką miały “Punkty zapalne”, zmotywowali mnie do sięgnięcia po kolejne marzenie - wspomina Autorka. - “Wszyscy umarli” to historia, w której puszczam oko do sympatyków Herculesa Poirot, jednocześnie kontynuując wyprawę z Davidem Redfernem w głąb jego osobistych przeżyć i bolesnych doświadczeń - przekonuje Rozenberg.
“Wszyscy umarli” to historia, którą Anna Rozenberg pieczętuje i umacnia swoją literacką pozycję. Jej główny bohater przywdziewa dwa płaszcze. Perfekcyjnie skrojony trencz Herculesa Poirot i brudny, pomięty prochowiec, pogrążonego w samotności detektywa.
“Zawsze gdy słyszę o czyimś dobru, mam przed oczami niewyobrażalne zło”.
Kto czytał “Punkty zapalne” ten zapewne pamięta, co czuł, kiedy dotarł do ostatniej strony. Ja wrzeszczałem “To się nie godzi! No jak tak można… Tu nawet diazepam nie zadziała!”.
Kiedy trzeci tom cyklu trafił do moich rąk, bardzo chciałem, aby te emocje wróciły. Dlatego ponownie przeczytałem sobie ostatnie rozdziały “Punktów…” i to było posunięcie godne stratega, stąd też dzielę się nim z Wami i polecam rozważyć.
“Wszyscy umarli” są bezpośrednią kontynuacją wydarzeń opisanych we wcześniejszym tomie serii. Powieść ma dwie warstwy fabularne. Pierwszą stanowi śledztwo w sprawie zabójstwa Kennetha O’Malleya - trzymającego się na uboczu, lokalnego hodowcy koni z Pirbright. Ślady zbrodni prowadzą od cmentarza po zabudowania parafii St. Michel and All Angels, na czele której stoi zagadkowy pastor Merton Addison. Z uwagi na okoliczności i typ zabójstwa, prokuratorka Bente Hansen nie waha się ani chwili i przydziela śledztwo inspektorowi Davidowi Redfernowi. Ten musi odłożyć niedawno podjęte decyzje na dalszy plan, ponownie stając na czele zespołu dochodzeniowego, z dobrze znanymi śledczymi - Christopherem “Puszką” Tinneyem i sierżantką Summer Winter. Ta ostatnia, z upływem czasu, zyskuje w oczach inspektora, dając się poznać jako wyjątkowo bystra i rozważna funkcjonariuszka.
Anna Rozenberg udowodniła już wcześniej, że potrafi jak nikt inny malować miejsca słowami i przenosić doń swoich czytelników niemalże fizycznie. Czyni to po raz kolejny. We “Wszystkich umarłych” wędrujemy szlakami małomiasteczkowej społeczności Pirbright, której każdy mieszkaniec jest częścią jakiejś mrocznej tajemnicy. Nikt nie jest wolny od powiązań, każdy jest uwikłany. Ludzie przypominają teatr kukiełkowy, w którym ktoś związał laleczki cienkim sznurkiem, pamiętając przy tym, by mocno zacisnąć węzły.
“Nie podejrzewał, że to może mieć znaczenie, ale coraz częściej dochodził do wniosku, że w tkance miasteczka Pirbright jątrzyło się wiele ran, które nie chcąc się zagoić, obrastały naroślami plotek i niedopowiedzeń. Pośród nich była jednak prawda, która doprowadziła do zbrodni”.
“Wszedł do gabinetu i usiadł w fotelu, rozmyślając o Pirbright. Z tej małomiasteczkowej mgły powoli wyłaniał się obraz starca, który kończąc swoje wybrukowane ludzkim nieszczęściem życie, szukał odkupienia. Na drodze do niego stanął ktoś, kto nie mógł wybaczyć czegoś Kennethowi, i to coś było zarzewiem zbrodni. Problem polegał na tym, że osoba, która pierwsza przyszła mu do głowy nie żyła, a druga zmagała się z chorobą dziecka i nie zaryzykowałaby więzienia. Ani żona, ani syn Kennetha nie mogli stać za tym morderstwem. Musiał zatem wrócić do Pirbright i dokładniej przyjrzeć się mieszkańcom miasteczka”.
Jak zwykle Autorka przemyca między wierszami ważne i refleksyjne wątki poboczne. Tym razem fabularne didaskalia to m.in.: rasizm, segregacja rasowa i niewolnictwo, porównanie polskiej i angielskiej biurokracji urzędniczej, obawy o stan zdrowia starszej osoby, zaufanie i jego utrata, państwo, które obrabowało obywatela, zmowa milczenia mieszkańców małego miasteczka, brak akceptacji dla miłości dwójki kobiet, czy w końcu walka ojca o zdrowie chorego dziecka. Moją szczególną uwagę zwróciły też pełne empatii opisy emocji osoby, której zaginął ktoś najbliższy.
“– Ja nic nie mam po nim – mówiła przez łzy. – Parę zdjęć, ale żadnych pamiątek. On był taki skryty. Pomyślałam, że chociaż będę miała taką namiastkę mojego Nathana. Może ktoś zanotował w tych dokumentach coś, czego nie wiem, co przyniosłoby sercu matki choć niewielką ulgę. Pokłóciłam się o to z moim starszym synem, ale on nie rozumie. Przestał się do mnie odzywać.
Redfern doskonale wiedział, o czym mówi Bethany Wood. Tego samego poszukiwała jego matka, gdy zaginęła Dominique – ulgi w przedmiotach, które miały w sobie choćby wątły strzęp córki, a które okrutnie milcząc, zadawały jeszcze większy ból. Tego jednak nie zamierzał mówić kobiecie. Właściwie nic już nie chciał mówić, ale wciąż ciekawiła go jedna rzecz”.
Opisane wyżej śledztwo i wszystkie związane z nim wątki Anna Rozenberg serwuje czytelnikowi w klimacie najlepszych powieści Agathy Christie. Czy inspektora Redferna łączy coś z legendarnym Herculesem Poirot? O tym przekonacie się sami. Ja tylko nadmienię, że konstrukcja tej części powieści, sposób ukrycia poszlak i spektakularne zakończenie dostarczą fanom Agathy Christie tak uwielbianych przez nich wrażeń.
“Wszyscy umarli” to niejako dwie historie w jednej powieści. Prócz opisanej wyżej, Anna Rozenberg rozbudowuje sensacyjne tło wydarzeń, które poznaliśmy we wcześniejszych częściach serii.
Pomimo trudnego śledztwa na karku i rozpędzonych oczekiwań przełożonych co do jego rychłego zakończenia, Redfern nie traci z pola widzenia spraw dla siebie najistotniejszych. Pogrążony w fizycznym i psychicznym bólu dopasowuje rozrzucone elementy układanki do siebie. Na białej tablicy, zawieszonej nad biurkiem, tworzy kolaż swoich bolesnych doświadczeń. I choć wyłaniający się obraz go przeraża, determinacja w dążeniu do prawdy zwycięża. Pytanie brzmi, jaką cenę przyjdzie zapłacić inspektorowi za jej poznanie.
“Wspominał o agencie Adrianie Bonesie – to on najprawdopodobniej był punktem zapalnym wszystkich wydarzeń, które wstrząsnęły w ostatnim tygodniu Woking. Im dłużej Redfern grzebał w tej sprawie, tym głębiej był przekonany, że udział jego tragicznie zmarłego przyjaciela w strzelaninie nie był przypadkowy. Redfern miał wrażenie, że dostał się w tryby maszyny, której mechanizm nie do końca rozumiał. Dlatego musiał zdjąć mundur i zagłębić się w ciemną stronę podlondyńskiego miasteczka”.
“Nie wiem, ale za każdym razem, jak biorę się do jego sprawy, dzieją się złe rzeczy. Jakby ktoś cały czas patrzył mi na ręce i walił po nich, gdy wykonam fałszywy ruch. Mam wrażenie, że nie cofnie się przed niczym”.
W tej części powieści Rozenberg pokazuje, że złożoność sytuacji przerasta bohatera. Inspektor Redfern zaczyna dostrzegać coraz więcej luk, pytań, ale i nareszcie powiązań. Planuje zdjąć policyjny mundur, aby ten nie krępował jego poczynań. Nie widząc perspektywy przed sobą, postanawia cofnąć się i poszukać miejsc, aktorów i zdarzeń, które uruchomiły łańcuch tragicznych wydarzeń.
“Wszyscy umarli” zdecydowanie nazwałbym podróżą w głąb samotności głównego bohatera. Bohdan Siwiaszczyk wyjechał, przez co David doświadcza, jak bardzo ważną osobą jest dla niego dziadek i jak często dostrzega jego brak w swojej codzienności. Wielokrotnie wspomina Martę, w poszukiwaniach której jest kompletnie bezradny. Odnajduje ją każdego dnia w swoim sercu i wspomnieniach, które wyryły się w nim, niczym w kamieniu. Linda Wall nadal przebywa na leczeniu zamkniętym, co nie przeszkadza jej czytać z przyjaciela jak z otwartej księgi, kiedy ten przychodzi po pomoc. Zdaje się znać go lepiej, niż ktokolwiek inny.
“– Wiesz, mam wrażenie, że wszystko to stoi na bardzo wątłych filarach, które nieustannie drżą, a ja biegam od jednego do drugiego i każdy z nich staram się powstrzymać przed zawaleniem.
– Przeciwnie. – Pokręciła głową. – Według mnie biegasz i potrącając każdy z nich, wprawiasz pozostałe w rezonans, a ten facet chce wszystko zatrzymać, bo wie, że jeśli któraś kolumna się zawali, runie coś bardzo ważnego”.
“Chciał wylać z siebie swoje obawy o rozwiązanie sprawy Bonesa, o pochłaniającą go depresję, ale uznał, że przyjaźń polega też na tym, by w pewnych momentach oszczędzać bliskim osobom obciążenia”.
Nawet sceny z uroczym czworonogiem Banditem są moim zdaniem naznaczone przez Autorkę nostalgią i smutkiem.
“Redfern znów przeszedł parę metrów, a jego kroki niczym wystrzały rozrywały ciszę. Cały czas obserwował zmiany na twarzach słuchaczy, które ku jego zaskoczeniu nie były w pełni zsynchronizowane. Gdy na jednych malowały się kpiące uśmiechy, drugie skuwał szok, a gdy te drugie wydawały się znużone, przez pierwsze przebiegało zdziwienie. Postanowił podzielić się kolejnym odkryciem”.
Czy powyższa scena coś Ci przypomina uważny czytelniku? Czy potrzebujesz więcej zachęt, aby oddać tej powieści swój czas?