Autor: Kelly Creagh
Tytuł: "Nevermore"
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 456
"Naucz się budzić w swoich snach, Isobel! Inaczej wszyscy będziemy zgubieni".
Powiem tak: ostatni raz ulegam opinii otoczenia i sięgam po książkę z tak wielkimi nadziejami widząc, że wszyscy wokół wychwalają ją pod niebiosa. Właśnie z powodu takiego odbioru jak i – nie da się ukryć – oszałamiającej kampanii reklamowej nastawiłam się na to, że „Nevermore” K. Creagh będzie odkryciem tego roku i zwali mnie z nóg. Niestety, nie pierwszy już raz, srogo się zawiodłam.
Isobel i Varena różni wszystko. Ona jest popularną czidliderką, czyli zgodnie ze stereotypem – blondynką machającą różowymi pomponami w trakcie rozgrywek meczów futbolowych, w których grywa jej przystojny i napakowany chłopak. Isobel należy do ekskluzywnej paczki, czas po szkole spędza na imprezach i nie wie, na jakie studia chciałaby składać papiery. Varen z kolei jest antyspołecznym odludkiem o mrocznym wyglądzie – jak na gota przystało ubiera się tylko na czarno, twarz zasłania mu ciemna grzywka w stylu emo, wargę zdobi kolczyk, a palce pierścienie. Chłopak trzyma się na uboczu, ale kiedy tych dwoje połączy szkolny projekt, Isobel będzie miała okazję bliżej go poznać i zrozumieć, że skrywa on więcej sekretów, niż zdołałaby ogarnąć umysłem. Nieodłączny notatnik Varena pełen jest zapisków wykonanych charakterystycznym fioletowym tuszem, a on sam zafascynowany osobą Edgara Allana Poego – pisarza, o którym ta dwójka tworzy prezentację – uchyla drzwi do innego, niebezpiecznego świata.
Na plus tej powieści mogę przede wszystkim wysunąć kreację Varena – choć pisarce nie udało się uniknąć momentami schematycznego przedstawienia bohatera, to jednak Varen ma w sobie potencjał. Jego sarkastyczne uwagi, poczucie humoru i enigmatyczność, która otacza jego postać sprawiają, że niejednej nastolatce może szybciej zabić serce. To chłopak, którego chciałoby się poznać – chociaż jest nieszczęśliwy i może sprawiać wrażenie odpychającego, przy bliższym poznaniu zyskuje, ma w sobie to „coś”. Między bohaterami wyraźnie widać oddziaływanie chemii i to podobało mi się najbardziej – nie rzucają w swoją stronę pustych, czułych słówek, ale po prostu przekomarzają się i droczą – w ten sposób między tą dwójką po prostu iskrzy i miło na to popatrzeć. Do plusów zaliczam też wydanie tej książki – jest przepiękne i wielkie brawa dla grafika. Kruk z okładki po prostu ma coś w sobie i nie można oderwać od niego wzroku.
Dalej będzie troszkę gorzej….
Książka niestety jest nierówna i niespójna. Początkowo uwiódł mnie styl autorki – jej język, w porównaniu do większości powieści z gatunku paranormali, jest dopracowany i barwny, ale w pewnym momencie jej powtarzające się przegadane porównania i próba upoetyzowania języka zaczynają nużyć. Dialogi – to jakiś koszmar. Oczywiście jest wiele zabawnych, inteligentnych rozmów, ale przede wszystkim dialogów jest tutaj za mało. Odnosi się wrażenie, jakby bohaterowie nie mieli czasu ze sobą rozmawiać. I paradoksalnie dochodzi do sytuacji, gdy Isobel i Varen umawiają się po szkole, by porozmawiać, a ostatecznie dziewczyna zostaje np. tylko odwieziona do domu i szybko ucieka. Tak samo w scenie, gdy chłopak zakradł się specjalnie na dach jej domu, by dostać się do pokoju Isobel przez okno, a gdy wreszcie mogą spokojnie pogadać – Varen musi już iść. Takich scen jest dużo, dużo więcej i nie mogłam zrozumieć ich funkcji. Isobel nie może porozmawiać z Varenem o nadprzyrodzonych zjawiskach, którym ulega, bo chłopak zawsze ją zbywa słowem „później”. Tak samo dzieje się, gdy do akcji wkracza tajemniczy Reynolds – mężczyzna, będący łącznikiem między dwoma światami, również nigdy nie ma czasu wytłumaczyć Isobel co się dzieje wokół niej. W rezultacie książka jest jednym wielkim nieporozumieniem – niewiadome się mnożą, a nikt nie potrafi ich rozjaśnić. Pewne wydarzenia wydają się też nielogiczne, wyrwane z kontekstu, oderwane od całości. W dodatku bohaterowie od połowy książki są rozdzieleni, więc nawet jeśli zapowiadał się nam świetny romans, to szybko możemy pozbyć się złudzeń.
Ale co zirytowało mnie najbardziej? Zakończenie. Gdybym wiedziała, że książka urywa się po prostu w połowie, będąc pretekstem do napisania kolejnej części, nigdy bym po nią nie sięgnęła. Ja widzę powieść tak – ma początek, rozwinięcie i widoczne zakończenie. Ta książka nie ma dla mnie żadnego sensu, ponieważ tylko mnoży znaki zapytania i urywa się w najgorszym momencie. Oczywiście, będzie kontynuacja, ale moim zdaniem jeśli autorka chciała podzielić tak opowieść o Isobel i Varenie, powinna wydać obie części jako oddzielne tomy, ale jednego wydania. Jeżeli coś czytam, chcę się czuć usatysfakcjonowana z lektury. W tym wypadku odnoszę wrażenie, że poświęciłam czas pustej lekturze.
Kelly Creagh przy pisaniu „Nevermore” inspirowała się twórczością wybitnego amerykańskiego romantyka, Edgara Allana Poe, i pisząc o książce nie można pominąć jego osoby. W Polsce Poe jest mniej znany, nie "przerabia" się go w szkołach, jednak w amerykańskiej świadomości jest kimś w rodzaju naszego Mickiewicza. Niezwykły życiorys pisarza, fantastyczne dzieła i spekulacje dotyczące okoliczności śmierci są dla Creagh punktem wyjścia do stworzenia swojej historii. Mam mieszane uczucia co do tego zabiegu… Nie da się ukryć, że Creagh wplata w „Nevermore” wiele utworów Poego, przytaczając je we fragmentach, a nawet w całości. Co więcej, buduje na jednym z opowiadań oniryczną rzeczywistość Varena – nie chcę powiedzieć brzydko, że „zżyna” z Poego, ale na pewno nie tworzy nic oryginalnego. Wykorzystuje także inne wycinki z jego biografii – w ten sposób narodziła się osoba Reynoldsa. Rozumiem, że pisarka, sama zafascynowana Poem, chciała stworzyć powieść, w której przedstawiła swoją wizję ostatnich dni pisarza, jednak był to zabieg ryzykowny i nie wszystkim może się spodobać. Należę raczej do tych, którzy uznają „Nevermore” za pewnego rodzaju zbezczeszczenie dorobku wielkiego pisarza i będą raczej skonfundowani niż zachwyceni. Ale cóż… Może to jedyny sposób, by przyciągnąć młodzież do sięgnięcia po literaturę piękną?
Wiem, że większość z Was i tak sięgnie po „Nevermore” lub już ją przeczytało, ale to dobrze, dzięki temu będziecie mogli na własnej skórze zbadać jej strukturę. Zdaję sobie sprawę, że nie pierwszy raz krytykuję coś, co większości się podoba, ale miałam też już okazję zauważyć, że nie jestem w tej opinii odosobniona. Będę się więc jej trzymać, choć można się ze mną nie zgodzić. A może po prostu taka fantastyka jednak nie jest dla mnie. Nie wiem, mogę tylko powiedzieć, że naprawdę wiele sobie obiecywałam po tej pozycji i znów nie dostałam tego, na co miałam nadzieję.
Ocena 3/6