Opisy w książce to momentami mały majstersztyk! Niektóre akapity aż proszą się, żeby przeczytać je kilkukrotnie, bo to naprawdę piękna proza, przypominająca najlepsze fragmenty Sienkiewicza, Żeromskiego, a nawet Süskinda. Autor potrafi bawić się w słowa i opisy, widać indywidualny styl, umiejętność odwzorowywania rzeczywistości. Scelina ma doskonałą rękę do szczegółów, które nie męczą, a wręcz urozmaicają narrację. To, co można porównać do arcydzieł prozy pozytywistycznej, stanowi ogromny atut książki – opisy i szczegóły tworzą fajny klimat.
Co do fabuły – tutaj także nie ma się do czego przyczepić. Scelina zaserwował czytelnikom mały labirynt wydarzeń, w którym jednak wszystko ma swój logiczny, przemyślany bieg. Historia toczy się w kierunku punktu kulminacyjnego, trochę w stylu J. Conrada (trudno od niego uciec w recenzji.. ). Wątki są sensownie splecione, fabuła jest wielowątkowa, głęboka, w żadnym momencie nie przestaje być klarowna. Jest w tym tekście coś, co przyciąga. Czyta się szybko. Pomaga też w tym dobre opracowanie techniczne: czcionka, odpowiednia interlinia, twarda oprawa etc.
A teraz przechodzimy do moich 'ale'. Bohater ze swoimi rozterkami, a zwłaszcza liczne listy... Zdarzało się, że miałem ochotę ominąć akapit albo dwa. Może to tylko "ja", ale autor w pewnych momentach za bardzo zanurza się w wewnętrzne monologi i dylematy bohatera. To moim zdaniem przypomina chwilami fabułę telenoweli. Głębia psychologiczna postaci to ważny element powieści, ale gdy trwa to wszystko za długo, fabuła niepotrzebnie zwalnia. Te psychologiczne dygresje i nieco powtarzające się meandry to trochę jak Goethego z Naukowską – momentami za ciężkie i zbyt introspektywne, redundantne.
Na koniec, nomen omen, - epilog. Czy konieczny? Znowu odniosę się do znanego autora: chociaż uwielbiam Tolkiena, to na podobnej zasadzie kontynuował powieści nieco za długo za punktem kulminacyjnym. Tu jest analogicznie - historia w zasadzie domknięta, punkt kulminacyjny osiągnięty, prawie wszystko wiadomo, ale temat ciągniemy jeszcze przez kilka stron 'ciągnąć' fabułę. Czasem czułem się, jakby ktoś serwował mi deser, kiedy już byłem pełen – 'dzięki, ale mogłem się bez tego obejść'.
Mimo to, zważywszy na kontekst i pozywyty, mocno polecam.