Ava Harisson była zawsze grzeczną, poukładaną kobietą, która marzyła o karierze artystki, malując obrazy, które niosą za sobą ważne przesłanie. Jednak została zdradzona i okradziona przez swojego byłego chłopaka. Spędzając wieczór w studenckim pubie z przyjaciółkami daje się namówić na kompletne szaleństwo, ma pocałować nieznajomego. Następnego dnia ma ważne spotkanie z prawnikiem, który ma jej pomóc odzyskać to, co utraciła przez byłego chlopaka. Prawnikiem okazuje się nieznajomy z baru, którego dzień wcześniej pocałowała.
To jest romans w stylu slow burn, więc uczucie między dwójką bohaterów rozwija się powoli. Tak naprawdę to ja, jako czytelnik widziałam co się święci, zanim oni sami to poczuli, szczególnie Carter.
Carter Underwood to pracoholik, dla którego praca jest całym jego życiem i przez wydarzenia z przeszłości, które spotkały jego rodzinę, próbuje "odpracować" cudze winy. W pewnym momencie jedna ze spraw stanie się jego obsesją, która może zaważyć na jego dalszej karierze. Mężczyzna nie do końca rozumie co się z nim dzieje i co czuje względem swojej klientki. To była ciekawe doświadczenie obserwować pewnego siebie adwokata, który w stosunku do Avy błądził jak chłopiec we mgle nie potrafiący zidentyfikować ogarniających go emocji.
Zaś Ava wbrew pozorom to kobieta, która pomimo miłosnego rozczarowania i doznanej krzywdy, cieszy się życiem i wie czego chce i dąży do spełnienia swoich marzen. A w towarzystwie przystojnego adwokata zamieniała się w sympatyczną niezdarę, powodując przy tym uśmiech na mojej twarzy.
Nie znajdziecie tutaj wartkiej akcji czy gorących scen łóżkowych, za to przeżyjecie kilka zabawnych sytuacji, flirt, który przerodzi się we wzajemne zauroczenie. Stopniowo rodzące się uczucie między bohaterami, które mogłoby przytrafić się każdemu z nas.
To był uroczy początek historii miłosnej i jestem przekonana, że autorka rozkręci się w drugim tomie.
W trakcie lektury powróciłam wspomnieniami do swoich miłosnych początków, aby móc poczuć te pierwsze zauroczenie, pocałunek czy flirt. Brakowało mi na polskim rynku wydawniczym romansów właśnie z motyw slow burn, które stawiają na uczucia i emocje towarzyszące bohaterom i Julia Popiel wypełniła tą lukę.
Musicie też wiedzieć, że to jest po prostu świetnie napisane i jeśli to jest debiut autorki, to czapki z głów. W zasadzie już od pierwszych stron spodobał mi się zarówno język, jak i styl. Nie jest ani infantynalnie, ani sztucznie, poczułam naturalny flow, który udzielił mi się w trakcie lektury. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg historii Avy i Cartera.
Gratuluję autorce świetnie napisanego debiutu, który powinna przeczytać każda miłośniczka romansów i nie tylko.