Przeczytałem niedawno Anny Macek „Akademię smoków”. To jest młodzieżówka, a ja jestem w wieku, w którym ma się już wnuki. Robię to zastrzeżenie, aby czytelnik recenzji nie miał do mnie pretensji o brak zrozumienia dla powieści „do lat osiemnastu”. Po prostu przedstawię stanowisko człowieka, który dawno już nie czytał opowieści przeznaczonej dla jego potomków. Ale cóż, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.
Co mamy w powieści? Główna bohaterka, Amara, zostaje wyrzucona z trzech szkół. Została jej ostatnia (!), czwarta: Akademia smoków. Nie jest to taka zwyczajna szkoła na osiedlu, wśród bloków i zieleni. Nie. Nowa szkoła Amary jest inna. Jej uczniowie potrafią zamienić się w potwory znane każdemu dziecku, choćby z cyklu filmowego o Shreku. Nie wspominam w tym miejscu mitologii, być może Czytelnik „Akademii smoków” nie ma odpowiedniej wiedzy. Ale proszę mi wierzyć, smoki odnajdziemy w każdej kulturze, włącznie z tymi wymarłymi, takich jak Starożytny Rzym, Starożytna Grecja, Germania. A ile jest powieści, opowiadań, anegdot literackich o tych.
Nikt nie zna czarodziejskiej mocy szkoły, nikt oprócz szpiega. Na balu pojawiają się czarne smoki zwiastujące śmierć. Smoki porywają przyjaciół Amary, a ona sama ucieka do niedalekiego lasu. Tam spotyka zielarkę.
Niezbyt to skomplikowana treść, przypomnijmy, że powieść przeznaczona jest dla młodzieży. Zdaje się, że nie tylko treść jest niewyszukana. Dialogi również. Ale to dobrze! Nastoletni czytelnik ma prawo czytać takie powieści. Na „Idiotę” Dostojewskiego jeszcze pora nadejdzie. Nie wolno straszyć młodości zbyt skomplikowanymi przekazami. Kilkunastoletni miłośnik książek powinien bawić się, cieszyć tym co czyta. A z pewnością w czasie czytania nie zastanawia się zbyt głęboko nad psychologią postaci. Dla mnie, starego wygi, część narracyjna była zbyt płaska, postaci bez wyrazu, kontrastu. Od razu widać było kto jest dobry, a kto zły. Ale dziecko sięgające po „Akademię smoków” nie musi wiedzieć tego, co wiem ja. Gdyby to była powieść dla dorosłych, oczywiste jest, że odrzuciłbym ją… do kosza. Inaczej: odrzuciłoby mnie od niej. Powtórzę: grupą docelową powieści Anny Macek są dzieci i młodzież do lat (powiedzmy) piętnastu. I dzięki temu przyjąłem dziełko pani Macek z całym inwentarzem. Nie mogę się czepiać, nie powinienem. Młody człowiek dopiero się uczy czytać.
Anna Macek postawiła na akcję, nie na analizę osobowości bohaterów. Akcja zaś jest dynamiczna, wiele się dzieje. Widać zapożyczenia od J.K. Rowling (sztuczki czarodziejskie i… smoki), Sapkowskiego (walka ze smokami). Przepraszam Autorkę za to co napiszę, ale zielarka z Pani powieści skojarzyła mi się z Babką z serialu „Ranczo”, graną przez Grażynę Zielińską. Ta sama dobroć, skromność i pomoc. Jeszcze raz przepraszam. Za dużo czytam i oglądam, mam bujną wyobraźnię. Ale kto powiedział, że nie mam racji? Może mam, przypadkiem.
Właśnie, wyobraźnia. Młody człowiek, czytając książki, powinien jednocześnie karmić wyobraźnię. „Akademia smoków” daje ową możliwość. Mam jednak radę. Być może łatwiej będzie zrozumieć powieść, gdy Jankowi/Małgosi pomoże czytać rodzic. Wytłumaczy niuanse treści i formy, ukaże skojarzenia.
Ta recenzja nie jest przeznaczona dla dzieci i młodzieży. Gdybym pisał dla młodych ludzi, chwaliłbym tylko powieść. Bez żadnych aluzji literackich. I dziwnych skojarzeń. Chwaliłbym, ale nie dlatego, że tak należy. Żeby umilić życie Anny Macek. Ta powieść naprawdę zasługuje na przeczytanie.