Michelle Marly "Romy i droga do Paryża", przełożyła Urszula Pawlik,
Gdyby nie kilkuletni związek młodziutkiej, dopiero co rozpoczynającej aktorską karierę we Francji, Romy Schneider z niewiele od niej starszym Alainem Delonem, który dobrze kojarzy mi się z francuskim kinem, pewnie nie zwróciłabym uwagi na beletryzowaną biografię aktorki. Być może również dlatego, bo jej młodzieńczych ról cesarzowej Sisi w ogóle nie znałam, a i francuskich filmów z jej udziałem jakoś nie pozostały w zakamarkach mojej pamięci. Co innego Alain Delon, którego znam z jego późniejszych, głównie policyjno-gangsterskich produkcji. I to właśnie jego nazwisko, jako partnera Romy Schneider, a także ukochany Paryż, z klimatem lat pięćdziesiątych, skusiły mnie do sięgnięcia po książkę.
Nie spodziewałam się, że młodziutka Romy zdana była na tak apodyktycznych i kierujących jej życiem rodziców, będącą również aktorką matkę i bogatego, zarządzającego finansami dziewczyny, ojczyma. Już te relacje powodują, że na karierę Romy Szchneider spoglądam całkowicie inaczej, nie jak na aktorkę, która chce za wszelką cenę zrobić karierę, ale jak na produkt, z którego chcieliby czerpać zyski jej najbliżsi. Ambitną i pracowitą dziewczynę, która nie zaznała szczęśliwego dzieciństwa, a potem beztroskiej młodości. Bezgranicznie zakochaną, kobietę, której krótkie i dość nagle zakończone życie, nie było usłane różami.
"Romy" przedstawia krótki, kilkuletni wycinek z życia aktorki, na której drodze stanie nie tylko Alain Delon, ale też włoski reżyser i scenarzysta Luchino Visconti czy Coco Chanel. W życiu Romy nie zabraknie wielkiej miłości, trudnych decyzji, ciężkiej pracy, rozkwitającej kariery czy konserwatywnych rodziców, którzy chcą kontrolować każdy jej krok. I choć ten wielki świat nie okazuje się kolorowy, to jednak książkę czyta się całkiem przyjemnie, w dużej mierze z uwagi na stworzony przez autorkę klimat, szczególnie europejskiego kina i teatru końca lat pięćdziesiątych. Jest fajnym przerywnikiem od innych lektur, który umożliwia nie tylko poznanie postaci, o których nie wiemy zbyt wiele, ale też klimatyczne cofnięcie się w czasie. Nie umiałam jednak zaakceptować używanego w książce zdrobnienia imienia Romy. "Romuśka" zastosowana przez tłumaczkę trochę mnie irytowała.