"Podczas snu, gdy rzeźbimy z naszych ciał 21 gramów naszego jestestwa, niewierność szarych komórek kaleczymy bezkarnie dłutem ku chwale Boga i Szatana."
Katarzyna Enerlich to pochodząca z Mrągowa na Mazurach autorka powieści współczesnych. W dzieciństwie zaplanowała, że zostanie dziennikarką, a potem napisze książkę. To pierwsze udało się jej znacznie wcześniej, gdyż zadebiutowała w wieku 12 lat artykułem o swoim rodzinnym mieście, opublikowanym na łamach Płomyka. Wtedy otrzymała również pierwsze autorskie honorarium. Drugie marzenie, to o własnej książce, właśnie realizuje.
Książka już od samego początku budzi zdziwienie swoim tytułem. "Studnia bez dnia"? Nie powinno być przypadkiem "Studnia bez dna"? To wynik błędu w korekcie czy specjalny zabieg? Otwieramy więc książkę, a na pierwszej stronie pojawia się nikt inny tylko Annuszka, która rozlała swój olej słonecznikowy. Rozlewa go bardzo często, bo przecież ktoś musi się z kimś spotkać lub rozstać, ktoś musi umrzeć lub zmartwychwstać. Na każdego czeka nieuchronność.
Annuszka nie jest łaskawa dla naszej głównej bohaterki. Marcelinę spotykamy w momencie, gdy odbiera telefon od swojego męża. Jednak ten wcale nie miał zamiaru do Niej dzwonić, to przez przypadek włączył mu się telefon i Marcelina nakryła go z inną kobietą. Niczym masochistka, dalej słuchała jego wyznań do obcej kobiety, a gdy wreszcie postanowił wrócić do domu stało się coś strasznego - wypadek. Na następny dzień dowiadujemy się, że mąż Marceliny jest w bardzo ciężkim stanie, gdyż został potrącony przez dwa tramwaje, które nie zahamowały w porę na drodze. W jednym momencie Marcelina traci męża i miłość.. W tym samym czasie pewien rzeźbiarz Tadeusz szuka czerwonego kordonka i nici chirurgicznych, by móc przyszyć świeżo odkryte kości wielkiego astronoma, Mikołaja Kopernika. Czy jest możliwe, by tak odległe dwa wydarzenia zostały ze sobą powiązane? I jaki związek ma z tym trzynastowieczna studnia ukryta w rzeźbiarskiej pracowni?
"Rzeczy nie zawsze są takimi, na jakie wyglądają.."
Pewnie każdy z nas był chociaż raz w Toruniu, kupił sobie figurkę pieska lub żabki, a już na pewno nie wyjechał bez piernika. Nie wszyscy z nas jednak słyszeli o pewnym toruńskim kupcu, imieniem Martinus Teschner. Ten mężczyzna miał wielką słabość do kobiet. Wręczał swoim kochankom drogocenne pierścienie. Jedną z nich tak bardzo sobie umiłował, że postanowił podarować jej wyjątkowy pierścień, ozdobiony rubinem wydobytym z Gór Izerskich. To właśnie ta legenda stała się pretekstem do powstania tejże książki.
Spotykamy się tutaj z kilkoma dominującymi postaciami: Marceliną, rzeźbiarzem Tadeuszem, sąsiadką Anną i przyjaciółką Natalią Anną. Jednak to właśnie losy Marceliny są tutaj najważniejsze, reszta bohaterów jest tylko tłem do historii, która rozgrywa się na oczach czytelnika. Główna bohaterka nie jest zbyt hojnie traktowana przez los, przez co zyskuje naszą sympatię. Straciła wszystkich swoich bliskich i jest całkowicie samotna, a jednak może jej się udać wyjść jeszcze na prostą. Ja polubiłam główną bohaterkę, ale nie na tyle, żeby została w mojej pamięci po wsze czasy. Marcelina nie jest zbyt dopracowaną bohaterką, brakuje w Niej wielu ludzkich cech, czułam się jakby nie miała w ogóle uczuć. Może to było zamierzone ze strony autorki, by pozostawić ją jako tzw. 'pustą kartkę', żeby czytelnik mógł dobierać do Niej określone cechy charakteru. Według mnie, bohaterka pozostawiała wiele do życzenia.
Książka nie jest jakąś nie wiadomo jak długą powieścią, przez co czyta się ją dość szybko. Jednak pierwsze kilkadziesiąt stron może znudzić czytelnika. Prawie nic się nie dzieje, jedyną ważną rzeczą jest wypadek i poznanie kochanki męża głównej bohaterki. Przez cały czas zastanawiałam się gdzie ten wątek trzynastowiecznej studni i tajemniczego kupca, a jednak dopiero po kilkunastu rozdziałach zaczęły dziać się jakieś dziwne rzeczy - spadało lustro, pracownia wypełniała się zapachem ogórków, przepalały się świetlówki. Gdyby ktoś nie czytał opisu książki to zdziwiłby się, że nagle pojawia nam się wątek paranormalny. Według mnie to było trochę bez sensu, gdyż bohaterce zaczyna się wszystko układać, a tu nagle ni stąd ni zowąd wyskakuje nam tajemnicza studnia. Wydawało mi się to trochę na siłę, ale o dziwo książkę czytało się bardzo fajnie.
Co do samej tajemnicy związanej ze studnią nie mam żadnego 'ale', gdyż to mi się naprawdę podobało. Bohaterka znajduje drogocenny pierścień i czeka ją wiele niebezpieczeństw, przez taki drobiazg. Gdy już zaczęło się coś dziać w tej książce to naprawdę nie mogłam się zatrzymać z czytaniem jej, to było silniejsze ode mnie. Moja ciekawość musiała zostać zaspokojona przez co w jeden dzień doszłam do końca książki, a można nawet powiedzieć, że ją - pożarłam.
Widać, że autorka pochodzi z Mazurów, gdyż bohaterka książki również dorastała właśnie tam i ciągle pamięta tradycyjne mazurskie obrządki. Dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy, których w naszych okolicach się nie praktykuje. Poznajemy inną wersję Świąt Bożego Narodzenia i teorię o 21 gramach, według której właśnie tyle waży ludzka dusza. Autorka ma w sobie coś takiego, iż potrafi pisać książki, w których zatarte są granice pomiędzy rzeczywistością a fikcją literacką. Świat wykreowany przez autorkę potrafi nas oczarować i przy tym jej powieść jest bardzo życiowa, każdy może znaleźć w niej przykład z własnego życia. Pani Enerlich jest naprawdę wybitną pisarką i to właśnie dzięki takim osobom Polacy czytają coraz więcej książek własnych autorów.
Lektura jest również zaopatrzona w prześliczne zdjęcia robione przez samą Panią Katarzynę. Zdjęcia są wplątane tak zgrabnie w świat przedstawiony w książce, że mamy wrażenie, iż cała ta historia wydarzyła się naprawdę. Autorka prowadzi nas do istniejących miejsc oraz zapozna z ludźmi, których pierwowzory istnieją naprawdę. Będziemy spacerować razem z Nią uliczkami pięknego Torunia, coraz bardziej zatracając się w tym mieście i w ludziach.
Z pozoru może się wydawać, że jest to powieść przygodowa, lecz tak naprawdę ma ona o wiele głębsze przesłanie - książka opowiada o miłości, przyjaźni i przebaczeniu. Szczególnie tego ostatniego powinniśmy się nauczyć. Wiemy o tym, że autorka napisała swoją książkę na podstawie prawdziwych faktów z życia Tadeusza Porębskiego, który był pierwowzorem naszego Tadeusza Zawiejskiego. Powieść opowiada o przeznaczeniu i o tym, że nic z nie jest z góry przesądzone. Na początku musi zdarzyć się coś podłego, żeby potem mogła wydarzyć się jakaś wspaniała rzecz. Powinniśmy cieszyć się tym co mamy najważniejszego - naszym życiem. Mimo niektórych minusów daję książce ocenę 7/10, gdyż jest to bardzo dobra pozycja, z którą powinniśmy się zaznajomić. Jest ona niezobowiązująca, a czyta się ją szybko i lekko, ot idealna powieść na leniwe popołudnia.
"Marcelina zleciła kwiaciarce, by każdy kwiat wpleciony między świerkowe gałęzie miał swoje znaczenie. Łodygi aloesu mówiły więc o żalu, drobne główki astra gawędki szeptały o pożegnaniu, żółte pospolite kwiaty gorczycy krzyczały o zranieniu, różowy goździk przypominał o wiecznej - mimo wszystko - pamięci, a jemioła o sile w pokonywaniu przyszłych przeszkód. [...] Łyżkę dziegciu w pogrzebowym wieńcu miała osłodzić łyżka mięty, symbolizująca ciepło uczuć, i parę gałązek paproci, które świadczyły o szczerości."