Akcja książki Eve Edwards Alchemia miłości rozgrywa się w szesnastowiecznej Anglii. Wspominam o tym na samym początku, ponieważ ostatnimi czasy bardzo polubiłam książki, w których historia rozgrywa się w przeszłości. Jednak najbardziej lubię powieści historyczne, które są przeznaczone dla młodzieży z powodu, iż mają one łatwiejszy i swobodniejszy język niż te przeznaczone dla dorosłych.
Eve Edwards może się poszczycić doktoratem z Oxfordu. Uważa naukową kwerendę za ważny element zabawy, jaką jest dla niej pisanie powieści historycznych. Na użytek tej książki oglądała wnętrza z epoki i rycerskie turnieje oraz uczestniczyła w ucztach w stylu elżbietańskim, aby lepiej poznać ducha i smaki epoki. Do tego stopnia, że opanowała sztukę eleganckiego jedzenia bez widelca, znaną w epoce Tudorów.
Młody hrabia Dorset - Will Lacey wybiera się na dwór. Ta podróż ma na celu znalezieniu sobie przyszłej małżonki oraz zdobyciu poparcia królowej. Jego majątek nie jest zbyt wielki, a raczej można by rzecz, że prawie go nie ma. Dlatego rodzinie Willa zależy na tym, aby znalazł posażną pannę, dzięki której będzie mógł wszystko odbudować. Lady Jane wydaje się idealną partią. Jest piękna, posażna. Jednak na przeszkodzie stoi dziwne uczucie Willa do pewnej prostej, niezamożnej panny, która posiada jedynie nic nieznaczący tytuł szlachecki. Żeby tego było mało hrabia nie znosi ojca Ellie. Jego profesja zniszczyła kiedyś go i jego ojca, za co on teraz musi płacić. Rozgrywka jest znacząca i od niej zależy wszystko. Czym będzie się kierował Will? Zwycięży uczucie, miłość, rany z przeszłości, rozum, a może po prostu majątek.
Już od początku miałam wyrobione zdanie na temat książki. Uważałam, że jest to schematyczna książka, w której łatwo odgadnąć, co będzie się dalej działo. Od początku byłam niemal pewna jak się ona zakończy. Jednak autorka była nieco sprytniejsza niż mi się zdawało. Oczywiście pojawiły się pewne schematy, ale z każdą kolejną stroną już nie byłam pewna, co do końcówki. Moment kulminacyjny, kiedy już chciałam odłożyć książki pojawił się jakieś pięćdziesiąt stron przed końcem, kiedy stwierdziłam, że nic nie dzieje się tak jak powinno, tak jak ja bym tego chciała. Na szczęście odkładałam książkę na jedynie pięć sekund i po chwili zaciekawiona rozwojem akcji dalej śledziłam jej tok. Nie brakowało mi przy tej książce również łez. Popłakałam się w pewnym momencie, co uważam za plus, ponieważ no cóż lubię troszkę przy książce popłakać.
W książce było dużo opisów, a troszeczkę mniej dialogów, ale mi to nie przeszkadzało. Ogólnie to często długie opisy mnie wkurzają, a tu prawie nie zauważałam tego, że się ciągną. Moje sprytne oko niestety zauważyło parę błędów, chochlików drukarskich, ale na szczęście nie było ich zbyt wiele i nie przeszkadzały za bardzo. Jedynie troszkę wytrącały ze skupienia na historii, a zwracały moją uwagę na tekst. Książka ma w sobie naprawdę wiele dobrego i w skrócie raczej ciężko byłoby ją opisać. Uczucie, które nie ma prawa bytu, małżeństwo o podłożu majątkowym i nieznośna alchemia. Co z tego wyjdzie?
Powieść historyczna przeznaczona dla młodzieży, więc polecam ją oczywiście młodym odbiorcom słowa czytanego. Myślę, że książkę może przeczytać każdy kogo choć trochę ona zachęci, a tym bardziej ci, którzy nadal czują, że duchowo są tą młodzieżą. Polecam i mam nadzieję, że wam także się ta historia rodu Lacey spodoba się tak, jak i mi.