Na początku powiem jedno – ta książka jest genialna. Co czułam podczas jej czytania? Powiew świeżości i niesamowitą fantazję autorki.
„Z ciemnością jej do twarzy” to opowieść o 17-letniej Ari, która wychowywała się bez rodziców. Ojca nigdy nie poznała, matka natomiast oddała ją do adopcji we wczesnym dzieciństwie, a sama zgłosiła się do zakładu psychiatrycznego, gdzie popełniła samobójstwo. Dziewczyna wyrusza na kilkudniową wycieczkę do ośrodka, w którym zginęła, jednak niespodziewane tropy i wskazówki każą jej wyruszyć dalej. Decyduje się na podróż „poza obręcz”, czyli do zniszczonego kilkanaście lat temu przez huragany Nowego Orleanu, nazywanego teraz Nowym 2.
Bardzo spodobała mi się postapokaliptyczna wizja Nowego Orleanu. Miasto to zostało niemal doszczętnie zniszczone, uciekła z niego większość mieszkańców; pozostało jedynie dziewięć głównych rodzin, które wykupiły zdewastowane tereny od Stanów Zjednoczonych i zaczęły sprawować nad nimi suwerenną władzę. Pozostały też dzieci – porzucone, oraz te, których rodzice zginęli w czasie kataklizmu.
Nowe 2 jest naprawdę dziwne, ale dziwność ta ma jak najbardziej pozytywne znaczenie. Przez cały czas towarzyszy nam delikatna atmosfera szaleństwa – nie wiadomo do końca co się dzieje z Ari, nie wiadomo dlaczego jej matka postanowiła zakończyć swoje życie. Wiemy natomiast, że już od samego początku jest ścigana przez jakiegoś dziwnego typa, który próbuje ją zabić. Jak się później okazuje nie tylko on jeden jest zainteresowany schwytaniem bohaterki.
W Nowym 2 roi się od dziwnych, niewytłumaczonych rzeczy – ludzie nie są do końca ludźmi, nie działają telefony, zwierzęta zachowują się dziwnie. Wspomnianą inność można odczuć na własnej skórze. Warsztat pisarski autorki nie ma sobie nic do zarzucenia. „Coś takiego musiała czuć Alicja, kiedy wpadła do króliczej nory” – opisuje swoje uczucia Ari. Ja czułam się podobnie.
Ciekawie ukazany jest sposób mieszkania dzieci, które łączą się w grupy i zajmują jakiś opuszczony dom, w którym pełno jest antyków i starodawnych przedmiotów – sporo opisów bardzo pobudza wyobraźnię. Nowe 2 mogę z całą pewnością nazwać trochę mniej szaloną wersją Portero (z „Krwawego fioletu”), co zaliczam zdecydowanie na plus. Nad wieloma rozwiązaniami autorki mogłam się pośmiać, wiele jednak z nich wywołało moje wzruszenie.
Akcja powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości. W trakcie dowiadujemy się, że bohaterka urodziła się w 2009 roku, opisane wydarzenia stanowią więc ciekawą, alternatywną wersję historii.
Oryginalne jest tutaj odwołanie się do realiów mitologicznych. Jak się okazuje greccy bogowie istnieli naprawdę i niektórzy ich przedstawiciele istnieją nadal. Cieszę się, że w książce nie było żadnych modnych obecnie schematów o normalnej mieścinie, o normalnych ludziach, o normalnej nastolatce i super przystojniaku, który się okazuje wilkołakiem zombie. ;) Historie mitologiczne przeplatały się tutaj ze współczesnością tworząc cudowny, rzekłabym nawet, że baśniowy klimat.
Jedynym elementem, który mnie zawiódł była postać Ateny. Autorka zapomniała chyba o jednej bardzo ważnej rzeczy w stosunku do tej uwielbianej przeze mnie bogini. Atena to przecież nie tylko bogini wojny, ale również mądrości. I to właśnie tej drugiej cechy jej brakowało, co zaliczam jako drobne niedopatrzenie.
Do pozostałych bohaterów nie mam jednak żadnych zastrzeżeń.
Zacznijmy od Ari – to wspaniała, godna uwagi bohaterka. Silna, zdecydowana, pewna siebie – właśnie takie bohaterki lubię i życzę sobie takich jak najwięcej. Pełna życia i żywiołowa, a do tego wrażliwa i mądra.
Wspaniały jest również bohater męski – Sebastian, będący – no nie ukrywajmy – zbiorem wszelkich cnót i ideałów, ale w bardzo miły i nie natrętny sposób.
No i wreszcie mała Violet wraz ze swoim aligatorem Pascalem, która stała się jedną z moich ulubionych bohaterek książkowych.
Fabuła powieści jest znakomicie skonstruowana – nie dość, że wciągająca, to jeszcze zaskakująca.
No i groteskowo zabawna, a właśnie taki typ humoru (odrobinę zabarwionego czernią) uwielbiam.
Jedyną rzeczą, która mi się nie spodobała, było to, że Ari nadużywała wulgaryzmów. Z czasem było ich coraz mniej (a może to ja się po prostu do nich przyzwyczaiłam?), jednak na początku potrafiły okaleczyć nawet moje, wcale nie nadwrażliwe ucho.
Podsumowując mogę tylko zachęcić do sięgnięcia po „Z ciemnością jej do twarzy”. Oryginalny pomysł, świetne wykonanie i wyraziści bohaterowie, to tylko niektóre z zalet tej książki. Ja natomiast z ogromną cierpliwością czekam na kolejny tom, w którym zanosi się na jeszcze więcej przygód i – mam nadzieję – nie mniej dzikiej fantazji.