Przyznaję – w chwili, gdy udało mi się zdobyć tę książkę, nie wiedziałam jeszcze, kim jest Mariusz Zielke. Tytuł „Wyspa dla dwojga” sugerował zbiorek opowiadań o miłości, który szybko odłożyłam na półkę, by cierpliwie czekał, aż najdzie mnie ochota na „miłosne klimaty”. Później, już za uprzejmością samego autora, miałam okazję przeczytać „Księgę kłamców” i ta lektura zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Już dawno nie zetknęłam się w literaturze z czymś napisanym równie przewrotnie i inteligentnie. Bardzo mnie korciło, by od razu sięgnąć po „Wypę dla dwojga”, jednak gdzieś tam w głębi czułam, że powinnam nieco odczekać. W końcu więcej przyjemności ma ten, kto posiadając pudełko ekskluzywnych czekoladek będzie powoli degustował każdy kawalątek, niż ten, kto pochłonie całość w kilka minut ;-) Tak więc odczekałam, ile potrafiłam, a gdy już wzięłam książkę do ręki, na nic zdał się argument o degustowaniu, po prostu musiałam przeczytać, od razu, do końca...
Książka nie jest zwykłym zbiorkiem opowiadań o miłości – co akurat w przypadku tego autora zupełnie mnie nie dziwi. „Wyspa dla dwojga” to właściwie tytuł jednego z czterech opowiadań i jak dopisek na okładce informuje, będą to historie o miłości ale i o zbrodni...
Pierwsza z nich zaczyna się dość niewinnie. Zebranie w firmie i asystentka, która zamiast skupić się na temacie spotkania, woli fantazjować na temat wspólnych dni i nocy z przystojnym szefem. Sytuacja, która mogłaby przydarzyć sie każdemu. Jednak już parę stron dalej nic nie jest jasne i oczywiste, a dla mnie rozpoczyna się prawdziwa uczta :-).
Kolejne dwa opowiadania, choć nie brak im fantazji, są chyba bardziej przyswajalne i zakładam, że wiele osób uzna je za najlepsze w całym zbiorze. I bardzo dobrze, bo w ten sposób każdy, niezależnie od swoich oczekiwań, znajdzie coś dla siebie. W jednym poznacie milczącą Marzannę i jej niezwykły związek z więziennym strażnikiem, Jonaszem. W drugim, na bezludnej wyspie, odkryjecie mroczne sekrety małżeństwa Jana i Anny. Oba bardzo pomysłowe i bogate w przeróżne emocje. W moim odczuciu również bardziej ułożone, a przez to pewnie łatwiejsze w odbiorze.
Ostatnia historia to już zdecydowanie wyższa szkoła jazdy. Dyktator Mambako, jego niezwykła przyjaciółka, Słodka Mi i miłość, która może objawić się w najbardziej nieoczekiwanych momentach i przybierać najbardziej niecodzienne postacie. Po raz kolejny autor łączy sytuacje mocno abstrakcyjne z tym, co doskonale znamy z pierwszych stron gazet. Na pozór pomieszanie z poplątaniem, jednak jeśli tylko przez chwilę się zastanowimy, wszystko stanie się sensowne i logiczne...
„- Panie, w mieście Kirkut wybuchło powstanie, ludzie zwołują się przez Facebooka i atakują budynki rządowe.
- To nic, wyślijcie bombowce.
- Królu, nasi sąsiedzi gromadzą wojska na granicy.
- Zapewne to tylko ćwiczenia.
- Efendi, handlarze z Ameryki wykupują za łapówki całą kokainę z twoich skarbców.
- Niech im pójdzie na zdrowie.
- Władco, ONZ żada wypuszczenia więźniów politycznych i przyjęcia ich obserwatorów.
- I co z tego?”
Str. 179
Książka z całą pewnością spodoba się tym, którzy ciepło przyjęli „Księgę kłamców”. Choć objętościowo jest dość niewielka, z całą pewnością można tutaj znaleźć to, za co autora cenimy najbardziej – oryginalność, fantazję, inteligencję. Generalnie powinna spodobać się każdemu, kto zamiast o cukierkowych i ugrzecznionych uczuciach, woli poczytać o miłości prawdziwej, czasem skomplikowanej a nawet brutalnej. Ze swojej strony gorąco polecam i z niecierpliwością czekam na kolejne książki, przynajmniej tak dobre jak te, które miałam szczęście poznać, a może i jeszcze lepsze...