Temat

Ostatnia sprawa Washingtona Crane'a

Postów na stronie:
@Maynard
@Maynard
617 książek 745 postów
2010-08-23 21:34 #
Hej. Wreszcie udało mi się usiąść i troszkę popracować. W końcu jestem prowodyrem i pomysłodawcą wątku :-) Efektem jest przeredagowane opowiadanie z roku 2004 pt "Ostatnia sprawa Washingtona Crane'a". Nie wiem jak wyszło, ale będzie mi miło poczytać wasze opinie i szczerą krytykę o które niniejszym proszę.

"Ostatnia sprawa Washingtona Crane'a"

16:47.
Odłożył książkę i włączył telewizor. Wyłączył telewizor i sięgnął po gazetę. Zamknął gazetę i spojrzał na pulsującą, powoli przepalającą się żarówkę w łazience. Nic. Ból wciąż pulsował w jego skroniach i miarowo wwiercał się w podstawę czaszki. Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Krok, krok, krok. Pulsowanie nasilało się a w ustach czuł obrzydliwy, metaliczny posmak przypominający ligninę dentystyczną. Usiadł ciężko na kanapie i spróbował masować skronie tak jak nauczył go tego specjalista od akupresury z Małego Tokio. Nic. Ciemność. Pustka. Cholera co się dzieje! Nigdy przedtem nie czuł się tak jak w tej chwil, nawet wtedy gdy doświadczał podwójnych lub szeregowych prekognicji. Brak jakichkolwiek oznak, odruchów, przebłysków. Te zdolności chyba nie przemijają od tak po prostu, ale po historii z Czarnym Polem i Tarocistami nie mógł być już niczego pewien. Pulsujące dudnienie pod pokrywą czaszki nasilało się z każdą sekundą. Po kilku sekundach wypełnionych czystymi falami cierpienia, zatonął w miękkich objęciach krainy Morfeusza.
17:30
Ocknął się nagle i pobiegł do lodówki. Kilka łyków zimnej wody i tonik Schweppsa, później dokładny masarz skroni i węzłów chłonnych. Czuł się wyśmienicie. Ból minął jak ręką odjął ale ohydny smak metalu pozostał, wkręcając się w jego język i drażniąc kubki smakowe. Znał go bardzo dobrze... znak że za chwilę To się wydarzy. Dopił swój tonik po czym usiadł na krześle i zamknął oczy. Delikatny jak muśnięcie skrzydeł ważki poblask na tęczówce w okamgnieniu zmienił się w BŁYSK. Głośne krzyki za oknem,. Śmiech, świst, nagły brzdęk tłuczonego szkła, okno, kulisty przedmiot, odłamki niebieskiej porcelany, grecki wzór, podmuch wiatru. BŁYSK. Chwila by uspokoić oddech.
18:00
Próbował zjeść kawałek zimnego już spaghetti ale niedawne wydarzenia nie dawały mu spokoju. Wszystko było już w porządku, ale było coś jeszcze. Przypomniał sobie że w zeszłym tygodniu, podczas sprawy Burtona Smitha, (chyba tak się nazywał), przez chwilę też nie mógł Zobaczyć. Wtedy też była tylko ciemność i przewiercający czaszkę ból. Coś zdawało się zakłócać jego fale, coś natrętnego niczym spięte na krótko, zamelinowane na strychu, pirackie radio. Czy były to przedmioty?, ściana?, aura? Nie to nie to. Ciało Smitha odkopali w miejscu które dokładnie wskazał w wizji, więc nie było tu mowy o pomyłce, a jednak...BŁYSK Drewno, metal, schody, stopnie, kroki, niebieska koszula, mundur?, odznaka, Washington D.C. Police sept. 12709. BŁYSK.
- Może pan wejść poruczniku Jones! Drzwi są otwarte.
Zawiasy zaskrzypiały miarowo. Do pokoju wszedł otyły, łysiejący mężczyzna w policyjnym mundurze.
- Powinienem spytać skąd pan wiedział że to ja, panie Crane, ale to pytanie byłoby raczej absurdalne. –otarł twarz chusteczką i sapiąc zajął miejsce naprzeciwko gospodarza.
- Niech zgadnę, kolejna sprawa „ z archiwum X”, dochodzeniówka załamuje ręce, komisarz na przemian klnie i wzywa pomocy świętych? – Crane wstał z krzesła i napełnił tonikiem dwie szklanki. Jedną postawił przed swoim gościem.
- Tak, ale tym razem sprawa wygląda poważnie, powiedział bym nawet, bardzo poważnie – Jones wychylił tonik jednym haustem i sięgnął po papierosa.
Wszystkie takie były, pomyślał Crane, wszystkie czterdzieści dwie sprawy. Gwałty, porwania, podpalenia, morderstwa, zaginięcia, wypadki. Błahe zadania w stylu namierzenia kieszonkowców bardzo szybko przerodziły się w śledzenie psychopatów i namierzanie coraz to bardziej wyrafinowanych miejsc ukrycia zwłok. Chyba się starzeje, bo ta robota zaczyna mnie przytłaczać.
- Domyślam się, że ta sprawa, tak jak wszystkie poprzednie, nie cierpi zwłoki? – Crane aż do znudzenia poznał metody działania stanowej policji - Niech mi Pan da dwie minuty, zaraz będę gotowy.
Jones uśmiechnął się niczym jowialny Święty Mikołaj z supermarketu.
- Zaczekam na Pana w samochodzie panie Crane.
BŁYSK
- Gordon, może chcesz trochę spaghetti ? Pewnie jesteś na nogach od kilku dobrych godzin, a te wasze pączki nie są zbyt zdrowe...
Policjant odwrócił się z niedowierzaniem.
- Spokojnie. Na posterunku, za dwie godziny, kiedy przyniósłbyś mi kawę i tak przeszlibyśmy na „Ty”. Mów mi Washington...
18:10
BŁYSK
Przed wyjściem otworzył szeroko okiennice i zestawił z parapetu niebieską, grecką wazę. Odczekał kilka minut. Po chwili, przez otwarte okno, do pokoju wpadła biała piłka futbolówka. Crane złapał ją i odrzucił z powrotem na dół.
- Na drugi raz uważajcie, smarkacze !
Zamknął okno i wyszedł z mieszkania. Niebieska, grecka waza, prezent od żony, stała w oknie spokojna o swój los.
19:00
- Przyjechał do Stanów kilka tygodni temu, działa sprawnie i nie zostawia żadnych śladów.- wysoki, szczupły inspektor przetarł zakurzone szkła – ostatnio we Francji zabił osiem a w Szwajcarii dziesięć osób. Na koncie ma już czterdzieści dwie osoby. Zna go Interpol i FBI. Szukamy go od dziesięciu lat. Atakuje znienacka, raczej przypadkowe osoby. Na kilka lat pozostaje w ukryciu, po czym znów zabija. Psychopata, osobowość maniakalno-depresyjna.
- Ktoś go widział? – Crane w zamyśleniu bawił się wypstrykując skuwką długopisu kod S-O-S.
- Żadnych świadków. Jeśli ktoś przypadkowy go zobaczy, ginie po paru minutach. Domyślamy się tego, bo ofiary znajdywane są czasami w miejscach oddalonych od siebie o zaledwie kilka minut drogi. Mieliśmy już go prawie, w Bostonie, ale zdążył uciec. Zawsze ucieka. Wymyka się z każdej obławy. Jego mieszkania zawsze są puste. Prawie tak jakby wiedział że za kilka minut go odwiedzimy. Brak odcisków palców, danych osobowych. Jednym słowem duch lub morderca doskonały.
- Jakieś dowody, zdjęcia, coś co mógłbym zbadać.
- Tylko ten skalpel i zdjęcia zwłok które zaraz przyniesie sierżant...
Crane dotknął skalpela. BŁYSK
- Już nie musi...Nie wspomniał Pan o jednej, bardzo ważnej rzeczy inspektorze.
- Tak..hmm... to raczej nieprzyjemna sprawa....
- Wiem. On wyłupuje im oczy...
19:45
BŁYSK. Kilka osób w lesie, biegną, są osaczeni, strach, panika, krzyk, mgła, oddech: przyspieszony, ale miarowy, czarne Martensy, siekiera i skalpel ciemność. BŁYSK zakrwawiona łyżka, krew, ciała, oczy...o Boże... Las, droga, tablica, WITAMY W WASHINGTONIE. ZWOLNIJ. DO MIASTA 20 KM. Śmiech. BŁYSK
20:30
Las. Dwadzieścia kilometrów od centrum Washingtonu. Cztery ciała. Troje turystów i przewodniczka. Przyjechali aż z Colorado, żeby zwiedzić stolicę.
- Czas zgonu?
- Dwudziesta dziesięć. Kilka minut temu. Kurwa! Spóźniliśmy się.
- Te same metody działania, żadnych śladów. To on.
- Wyślijcie wszystkich chłopaków, niech przeszukają las centymetr po centymetrze. Panie Crane, czy mógłby Pan zbadać ciała?
- Spróbuje...Ale nie wiem czy...
BŁYSK. Ciemność. Ten sam ból co przed paroma godzinami. Pulsowanie skroni, dudniące i miarowe, zupełnie jakby ktoś wywiercał mu mózg wiertłem udarowym. Ciemność i pustka. Crane czuł się niczym system komputera zaatakowany jednocześnie przez setki wirusów typu „Trojan”. Miejsce nadchodzących wizji zajęła teraz ogromna czarna dziura wsysająca jego jaźń z siłą miliardów megaton. Każda próba „połączenia” stawała się dla Crane’a istnym Dantejskim Inferno, gdzie miejsce diabłów zajął nieprzedestylowany ból, niczym igła do lobotomii zimny i gorący zarazem.
21:10
Musiał przestać próbować kilka minut temu, bo czuł że zaraz zemdleje. Ból był nie do zniesienia. Cholera, co się działo? Jego „metody” nigdy nie zawodziły. Współpracował z policją od ponad dziesięciu lat. Był ich „trzecim okiem”, ale teraz wyraźnie był do niczego.
O dziewiątej przyjechało FBI i komisarz z Nowego Jorku, który wydarł się na wszystkich i sam rozpoczął poszukiwania wraz z całą armią anty-terrorystów. Pomogą tutaj jak umarłemu kadzidło. Ale to i tak było bez znaczenia.
- Panie Crane, komisarz Dupont chce z panem pomówić.
Wysoki brunet mówił krótko i zwięźle. Na argumenty Crane’a reagował śmiechem, używając często słowa „szarlatan”. Był przy tym nadęty jak balon po przedawkowaniu helu i jadowity niczym zdradzona Czarna Mamba. Rewelacje Duponta były standardowe i nudne do wyżygania: wszyscy mogą już opuścić teren a sprawę przejmuje FBI.
- Gdybyśmy żyli w średniowieczu, już by pan płonął na stosie – rzucił na pożegnanie Crane’owi, odwracając się napięcie. – radzę nie utrudniać pracy specjalistom.
Jego bark lekko musnął ramię jasnowidza.
I wtedy nagle wszystko wróciło. Wróciło jak długo oczekiwany, stary znajomy.
BŁYSK
- Gdybyśmy żyli w średniowieczu, a ja spłonąłbym na stosie, nigdy nie dowiedziałby się pan o tym, że za siedem miesięcy pańska żona urodzi kalekie dziecko. Radziłbym zmienić lekarza....
22:00
Siedział samotnie na fotelu i dopijał kolejną, czwartą już dziś kawę. Dręczyło go to, że był bezsilny. Był bezsilny, załamany, rozdrazniony. I cholernie zły. Dlaczego? Dlaczego nie mógł Zobaczyć, gdy dotykał zwłok. Dlaczego wizje były niejasne. Zupełnie jakby „ktoś” pokazywał mu tylko to co powinien zobaczyć. Znak drogowy to był wyraźny trop ale dlaczego nic nie Widział przez kolejne półtorej godziny. Blokada pola? Złe miejsce? Negatywne wibracje? No i ten skalpel na posterunku. Inspektor powiedział że On nie zostawia śladów...
BŁYSK jego pokój, noc, telefon, słuchawka, „słucham”, cisza..?, nie, „dobry wieczór, Panie Crane, jest pan naprawdę niezły, znalazł pan mój skalpel a potem moich nowych przyjaciół, przebił się pan przez...Róg Szóstej i Constitution Avenue ...stara kamienica...pokój 66...Niech pan sobie przypomni stary slogan z„Nieśmiertelnego”...czekam” BŁYSK. Połączenie było tak silne, że Crane szarpnął się, spadł z fotela i stłukł filiżankę z resztką kawy. Wyprzedzał czas o dobre kilka, może kilkadziesiąt minut. Wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu. Telefon zadzwonił kwadrans po tym jak wybiegł z domu.
22:35
Dopiero gdy złapał taksówkę pomyślał o całej sytuacji logicznie i spokojnie. Wiedział, że musi zawiadomić policję ale wiedział też że to może być pułapka. Skąd On do cholery znał jego adres, nazwisko. Zamknął oczy. Spróbował jeszcze raz coś „Dostrzec”. Ciemność. Nic. Pustka. Ból powracał, więc zaprzestał dalszych prób. To wszystko nie miało sensu....
22:50
Wysiadł przed posterunkiem i minął kilku policjantów.
BŁYSK. Huk i trzask. Seria z karabinu. Ogień. Ogień. Niebieskie mundury i krew. Pełno krwi. Eksplozja i śmierć, Ogień i Krew, Ogień i Krew. Dwadzieścia trupów BŁYSK Mur. Ceglany mur. Kreda. Wzory. Napis: „ Miał Pan przyjść SAM, panie Crane. Bardzo mi przykro, ale nie dotrzymał pan słowa” BŁYSK
23:05
Kiedy szedł przez miasto tej mglistej nocy zrozumiał wszystko. Zrozumiał wszystko dopiero teraz. Było już za późno....BŁYSK, BŁYSK, BŁYSK
23:15
Wchodził po trzeszczących schodach starej, secesyjnej kamienicy na rogu Szóstej i Constitution Avenue. Zapukał do drzwi pokoju 66 ale wiedział że są otwarte. Żadnych wizji, czysta intuicja. Korytarz był pusty i słabo oświetlony. Odrapane tapety, kawałki pękniętej boazerii, strzępy firanek. Duży ciemny pokój.
- A jednak pan przyszedł Panie Crane...Myślałem, że się pan rozmyślił.
Barczysty, łysy mężczyzna siedział rozparty w wiklinowym, antycznym fotelu. Między palcami lewej dłoni spokojnie przesuwał dwie gałki oczne.
- Doskonale pan wiedział, że przyjdę Panie Jung. Wyłożył Pan przede mną wszystkie karty. Tylko dlaczego?
- Hm. Likwidowałem barierę wtedy kiedy chciałem. Inaczej ani Pan, ani dżentelmeni z FBI nie wpadliby na mój najmniejszy trop. Bardzo chciałem Pana poznać. – gałki oczne przesuwały się płynnie miedzy palcami mężczyzny niczym dwie ołowiane kulki - Sławny Washington Crane. Trochę inaczej sobie Pana wyobrażałem...Ale żarty na bok.
Kamienna twarz Crane’a nie zdradzała żadnych emocji.
- Dlaczego się ujawniłeś Jung? Jesteś mordercą doskonałym, nic dziwnego że Nikt nigdy nie mógł cię zabić. Przewidywałeś wszystko. Po co to wszystko: sława, chora ambicja, psychoza? Może w dzieciństwie ktoś cię maltretował albo wykorzystywał?
- Nie, nie. Pudło drogi Washingtonie. Oni byli Wybrańcami, pomazańcami których zesłał mi pan na pociechę. - Jung spoważniał nagle a z jego twarzy wyczytać można było czyste, radosne szaleństwo – „Absterget Deus omnem lacrimam ab oculis”, „I otrze Bóg z ich oczu wszelką łzę”. Lubię ten cytat. Nie wiem w którym momencie zorientowałeś się ze ja również posiadam ten niezwykły Dar, ale jak widać nie „zobaczyłeś” całej prawdy.
- Przeciwnie. Wiem wszystko. Sztuka dedukcji. Jesteś marnym sztukmistrzem Jung, nędznym fetyszystą. Namiastką bezsilnego szamana, który czerpie moc z artefaktów. Wyczytałeś o tym pewnie w „Compendium Maleficarum” Guazza albo „Picatrix” al-Majritiego. Masz tylko śladowy potencjał Mocy. Potrzebujesz oczu swoich ofiar żeby Widzieć. Każda para jest dla ciebie amuletem, którego ładunek starcza ci do pojedynczej prekognicji, jednorazowego tworzenia barier i zacierania śladów. Bez oczu jesteś zwykłym psychopatycznym rzeźnikiem. Naprowadziłeś mnie na swój ślad i pokazałeś wszystko to, czego domyśliłem się wcześniej. Nie wiem tylko czego ode mnie chcesz. Współpracy? Pomocy? Posłuchaj…
- Brawo! Jesteś lepszy niż Sherlock Holmes. – Jung przerwał Crane’owi i uderzył pięścią w zdobione misternie oparcie fotela. - Nie, To ty posłuchaj! Przeoczyłeś jeden istotny szczegół. Ostrzegałem cię! Na twoim miejscu już dawno uciekałbym z miasta i kraju. Mówiłem ci o „Nieśmiertelnym” ale ty nie słuchałeś!
Wyjął zza fotela lekką, zdobioną kuszę. Wycelował w Crane’a i uśmiechnął się.
- Cóż za ironia. Nieśmiertelni i Widzący. W obu przypadkach rozwiązanie jest bardzo proste..
Nacisnął spust.
- Musi pozostać tylko jeden.
W chwilę później budynkiem targnęła eksplozja. Ognisty podmuch obrócił całą kamienicę w perzynę. Wszystkie szyby rozbiły się w drobny mak a ściany stanęły w płomieniach.
00:30
Kamienica zawaliła się z hukiem po prawie godzinnej walce z żywiołem. Ogień strawił wszystko. Siedem jednostek straży usiłowało opanować pożar, ale płomienie nie gasły pomimo obfitych strumieni wody i piany. Zdawały się żyć własnym życiem i karmić bólem ofiar.
01:00
Sean Peter McFloe szedł miarowym krokiem poprzez West Potomac Park i pogwizdywał. Przy Lincoln’s Memorial zatrzymał się i nasunął na głowę kaptur bluzy „Nike”. Pomimo jesiennego chłodu był szczęśliwy i cholernie dumny. Przyleciał wczoraj po południu, a już odwalił całą robotę nie pieprząc niczego koncertowo . Poszło łatwiej niż myślał a w dodatku udało mu się zlikwidować oba cele w tym samym momencie. Czas na zasłużony urlop. Jutro pozwiedza sobie Stolicę a potem może wyskoczy na Hawaje. Jego oczy żarzyły się czerwonym blaskiem. Przechodząc przez park od niechcenia podpalił wzrokiem niewielki krzaczek i odpalił od niego papierosa. Włożył do uszu słuchawki Ipoda i nacisnął „play”. Z mini głośniczków, wprost do jego ucha środkowego, doleciał rytmiczny beat przeboju z przed lat. „This is a kind of magic, there can be only one” zanucił razem z Freddie’m.
# 2010-08-23 21:34
Odpowiedz
@Potania
@Potania
254 książki 395 postów
2010-08-24 11:54 #
Klimatyczne, ale w kilku miejscach jak dla mnie jest zbyt duży natłok informacji."Finał" opowiadania jest do przewidzenia mimo, że nie mam takich zdolności jak Pan Crane.
Ciekawe zakończenie z tym Sean Peter McFloe. Jednak brakuje mi informacji o nim.
Generalnie mi się podoba ;)
# 2010-08-24 11:54
Odpowiedz
2010-08-24 13:05 #
Niezłe. Chociaż tak jak pisze Potania finał do przewidzenia - zwłaszcza gdy ktoś zna Nieśmiertelnego - za wyjątkiem Seana ;)
Poza tym: wciąga :)
# 2010-08-24 13:05
Odpowiedz
@Maynard
@Maynard
617 książek 745 postów
2010-08-24 13:58 #
Wiem, nie czytałem tego po przeredagowaniu ale macie racje. W końcu spłodziłem to sześć lat temu, a poprawki nie były zbyt duże. Opowiadania tegoroczne są napisane w zupełnie innym stylu. Jutro albo jeszcze dziś wrzucam coś krótszego. :-)
# 2010-08-24 13:58
Odpowiedz
2010-08-24 20:53 #
Ciekawe, dobrze się czyta i tak jak napisał przemekk - wciąga. Ja nie znam Nieśmiertelnego, i w ogóle nie wiem o co chodzi, ale ogólny sens złapałam, choć końcówka była do przewidzenia skoro Nieśmiertelny był nieśmiertelny.
# 2010-08-24 20:53
Odpowiedz
NU
@Nump
20 książek 4 posty
2011-01-31 18:41 #
Pozwoliłam sobie przeczytać tylko do połowy, ponieważ się spieszę, a wiem, że później o tym zapomnę.
(Odzywa się mój krytykancki ton, ale mam nadzieję, że pomoże Ci to zauważyć błędy i doszlifować język, bo przecież o to w krytyce literackiej chodzi.)

WYROK:
Niestety, sporo błędów - językowych, stylistycznych, pojawił się też jakiś ortograficzny (masaż! masaż!). Dużo powtórzeń, braki przecinków, niedomówienia. To wszystko wydaje się być drobiazgami, ale w takim nagromadzeniu rzuca się w oczy.

Przykłady wydają się banalne:
"(...) Ból wciąż pulsował w jego skroniach i miarowo wwiercał się w podstawę czaszki. Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. (...)"
Brzmi mniej więcej tak, jakby to ból wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Zakładam, że to nie o to chodziło.
Lub: "(...) kawałek zimnego już spaghetti (...)"
Pojęcie: "kawałka spaghetti" - niestety - nie występuje.

Przejrzyj tekst raz jeszcze, bo takich drobiazgów znajduje się tam pewnie jeszcze kilka, a szkoda, żeby to one - zamiast treści - przykuwały uwagę czytelnika.
# 2011-01-31 18:41
Odpowiedz
Odpowiedź
Grupa

Wasza Twórczość

Opowiadania, wiersze, miniatury...
© 2007 - 2024 nakanapie.pl