Agata Wiśniewska: Do księgarni właśnie trafiła twoja kolejna książka "Łąka umarłych". Skąd pomysł na tematykę polsko-żydowską w twojej powieści?
Marcin Pilis: Gdyby znać położenie źródła, z którego wypływają pomysły, byłoby super, bo nie musielibyśmy czekać aż same się pojawią, tylko wybieralibyśmy jeden za drugim i wybrzydzali przy tym, ile się da. Byłoby to jednocześnie źródło szczęścia autorów. Ale, jak wiadomo, tak niestety nie jest. Pomysły przychodzą same, a my nie kontrolujemy tego do końca. A tak na poważnie: niebagatelną rolę odgrywa moja osobista fascynacja tematyką, sięgająca wielu lat wstecz, można nawet powiedzieć, że dzieciństwa. Przytoczę pewien ważny dla mnie epizod. Pewnego dnia bawiłem się z kolegami. Mogłem mieć wtedy pięć lub sześć lat, w każdym razie nie chodziłem jeszcze do szkoły. Jeden z kolegów był o dwa lub trzy lata starszy i wprowadzał nas w tajniki gry „w noża”, co polegało na rzucaniu nożem w ziemię i zakreślaniu odpowiednich pól. Za każdym razem, kiedy jego nóż trafiał na kamień i nie wbijał się, skonsternowany kolega rzucał uwagę – Żydzior, Żyd. W ten sposób nazywał kamień, przez który przegrywał w grze. Nie rozumiałem, dlaczego tak nazywa kamienie. W ogóle nazwa Żyd nic mi nie mówiła, prawdopodobnie usłyszałem ją wtedy po raz pierwszy w życiu i nie umiem wytłumaczyć, czemu zapamiętałem to zdarzenie i słowo „Żyd”. Po latach zrozumiałem, że i mój starszy kolega zapewne nie do końca wiedział, o co chodzi. A jednak już jako chłopiec posługiwał się nazwą, której nie pojmował, na określenie stającej mu na drodze przeciwności, „mocy” niweczącej jego wysiłki. Samo w sobie jest to intrygujące. W pewnym okresie życia dorosłem na tyle, aby zrozumieć więcej. Od dawna myślałem, żeby napisać powieść inspirowaną losem społeczności żydowskiej. Choć podkreślam, że wątek ten nie jest jedynym w powieści.
AW: Czego możemy spodziewać się po twojej nowej książce? Dla kogo została ona
napisana?
MP: Powiedziałbym, że spodziewać można się niespodziewanego. Chciałem, żeby powieść nie wlokła się i z każdą chwilą intrygowała bardziej i była przyjazna dla czytelnika. Stąd gromadzenie od samego początku tajemniczych wątków, jak to określił Piotr Dobrołęcki. Jest w niej wartka, jak sądzę, akcja, ale przy tym pokazane sceny bądź emocje bohaterów nasuwają szersze refleksje dotyczące przedstawionych wydarzeń, z konieczności miejscami brutalnych. Myślę, że może być dobrze przyjęta zarówno przez miłośników thrillera ze względu na klimat napięcia i tajemnicy zagubionej w śniegach i lodach wioski, jak i przez osoby szukające w powieści nieco namysłu nad naturą międzyludzkich stosunków. Choć mamy też interesujący wątek romansowy – nie tylko dla pań.
AW: "Łaka umarłych" to twoja trzecia powieść zaraz po "Relikwii" oraz "Opowieści nawiasowej". Jakie to uczucie trzymać w ręku swoją pierwszą wydrukowana książkę i jak zareagowali na pomysł pisania Twoi znajomi i najbliżsi?
MP: Oczywiście, samo w sobie, jest to przyjemne, ale szybko się przyzwyczajamy do tego, że książka istnieje. Przy kolejnych emocje są mniejsze. Rodzina przyjęła ze spokojem. Jestem więc o nią całkiem spokojny.
AW: Czy podczas pisania książki ktoś z twoich najbliższych doradza Ci? Czy dajesz czasem do oceny komuś swój pierwszy rozdział książki oczekując obiektywnej opinii?
MP: Chyba każdy autor ma swoich „czytaczy”, znajomych, którym podsyła efekty pisaniny. Ja mam takich trzech. To mój brat Darek i znajomi Adam Chlebuś i Przemek Malicki. Oni czytają jako pierwsi i mam nadzieję, że tak zostanie. Posyłam im kolejne rozdziały. Pisanie powieści to proces długotrwały, czasem pojawia się zniechęcenie, zwątpienie, zaczynamy się zastanawiać nad sensem. Wtedy uwagi czytających są bardzo mobilizujące, niezależnie od opinii. Natomiast chcąc uzyskać naprawdę obiektywną ocenę, trzeba wysłać tekst komuś, kogo nie znamy. Tylko to się sprawdza. Akurat „Łąkę…” jako jedna z pierwszych przeczytała też Pani Monika Szwaja, współwłaścicielka Wydawnictwa SOL, i myślę, że jej opinia była właśnie taka - obiektywna.
AW: Wszystkie twoje trzy książki posiadają czarne okładki. Dlaczego? Czy jest to związane z treścią książki czy twoją osobowością?
MP: No wiem, czerń. Jednak osobowość nie ma tu wiele do powiedzenia, podobnie zresztą jak ja. Mój wpływ na okładkę ogranicza się do wyrażenia opinii o przedstawionych projektach. Zresztą, przyznaję, że w tej kwestii jakoś wolę polegać na innych, nie mam okładkowego zmysłu. W przypadku „Łąki…” okładka miała wpisać się w szablon serii autorskiej, którą wydaje SOL. Bardzo mi się podoba. W ogóle książka jest świetnie wydana, bardzo ładnie złożona i dobrze zredagowana.
Jak wygląda twoja prywatna biblioteczka? Jakie pozycje książkowe możemy w
niej znaleźć?
MP: Uff…, biblioteczka ma wygląd dość, rzekłbym, standardowy, z tym, że jest podzielona na kilka segmentów: pokój, przedpokój i jeszcze jeden pokój, następnie pokój w domu rodziców i trochę strychu, gdzie zostawiłem to, czego nie dało się pomieścić w mieszkaniu w bloku. No i ciągle przybywa, a wolnych pokojów brak. Pozycje bardzo różne: od dzieł starożytnych klasyków, które kocham, aż po literaturę współczesną. Jest beletrystyka, filozofia, historia, nauka – słowem: wszystkiego po trochu. Chlubię się starym XIX-wiecznym wydaniem Mickiewicza. Czytanie np. „Pana Tadeusza” z tych kart to coś niezwykłego.
AW: Czy to prawda, że pisanie wciąga? I jak się zacznie ciężko jest przestać? Czy planujesz już kolejna książkę?
MP: Wciąga, wciąga… Po skończeniu książki pojawia się dziwne zasmucenie. Trudno to określić. Ale po jakimś czasie znów chcę się zetknąć z nowymi bohaterami, wniknąć w świat powieści i cieszyć się tym, jak postaci się rozwijają ze strony na stronę. Czas pisania książki jest fascynujący, bo w dużej mierze splatamy się z bohaterami, którzy narzucają się niemal w każdej godzinie i właściwie ciągle się o nich myśli, szuka rozwiązań fabularnych albo po prostu spaceruje się ulicą wspólnie z nimi. Wątki z pisanej powieści stale, gdzieś z boku, zaprzątają uwagę, nawet w towarzystwie innych osób. Na szczęście, nie do tego stopnia, żeby utracić kontakt z rzeczywistością.
AW: Czy oprócz pisania masz jakieś inne pasje, którym się oddajesz w wolnych chwilach ?
MP: Lubię czytać. Wiem, że to brzmi trochę komicznie, bo jak nie pisze, to czyta… ale co począć…? Lubię obserwacje nieba, ale amatorskie bardzo. Lubię też grać na gitarze. W liceum, poza pisaniem opowiadań, grałem i śpiewałem w zespole rockowym, piękne czasy, wiesz – sprane, dziurawe dżinsy, długie włosy, papieros w gębie – prawdziwy rocker. Z tego wszystkiego tylko ten papieros się ostał. I gitara, mam fajnego akustycznego Corta i niekiedy popołudniami pewnie trochę denerwuję sąsiadów. No ale jak człowiek musi… Dawniej chadzałem po górach, ale dziś jakoś chęci mniej. A tak na co dzień to – film obejrzeć, córkę do szkoły zaprowadzić, z żoną posiedzieć.
AW: I na koniec ostatnie pytanie: Co najbardziej lubisz w swoich spotkaniach autorskich z czytelnikami? I kiedy takie spotkanie znowu planujesz?
MP: Na spotkaniach nie da się przewidzieć, co będzie, i to chyba jest najbardziej pociągające. Nie wiadomo, kto przyjdzie, o co spyta. Pamiętam, jak na jednym ze spotkań promujących „Relikwię” zjawił się dość zacietrzewiony pan. Książka opowiada o księdzu, a ponieważ nie była pisana na kolanach, pan ten uparł się, aby ją poddać krytyce. Zamiast więc zadać pytanie, zaczął grzmieć coś o moralności. I tak grzmiał dobrych parę minut, co w gruncie rzeczy nawet mnie rozśmieszyło. Na spotkaniu był też jeden proboszcz – palił papierosy i przyjaźnie dopytywał się o szczegóły. Co ciekawe, perorujący przeciw „Relikwii” pan, niestety jej nie przeczytał. Poza tym, w spotkaniach lubię to, że w ogóle te parę osób przychodzi. To jest naprawdę wyróżnienie dla autora. Że się ludziom chciało przyjść i siedzieć, a na koniec jeszcze o coś spytać. To jest nawet onieśmielające, choć sympatyczne.