Wzruszyłam się, gdy zobaczyłam komentarz do gry "Dreszcz". Poszłam do szafki i pobuszowałam w "pudełku ze wspomnieniami". Znalazłam tam całe mnóstwo artefaktów, o których urodzeni po roku 90' nie mają pojęcia. Uświadomiłam sobie, że miałam sporo szczęścia, nawet jak na urodzoną w grudniu 81'.
Wyobraźmy sobie taki to obrazek: są wakacje, poranek, gdzie większość śniadania dzieciaki przesiadywały przy telewizorze, bo leciały teleferie. Nie można było ich pominąć, ponieważ stanowiły źródło inspiracji do zabaw na dany dzień. I tak, jeśli w kolejnym odcinku szwedzkiego serialu było coś o szukaniu skarbów - całe podwórko bawiło się w mapy i wykopaliska. To przed południem, bo zwykle zabawę przerywało: Bartek, Karolinka, obiad!
Rodzice - jeśli czegoś nie lubiło się w PRL'u to właśnie ich. Oni zupełnie nie rozumieli powagi przedsięwzięcia ;-)
Po południu wybywało się z domu do nocy i zachowywało się cicho, żeby matka nie przypomniała sobie, że pociechy zapędzić trzeba do wany i poświęcić kwadrans, by je domyć.
Całymi dniami wyż demograficzny zadeptywał podwórka, lub woził tyłki na "składaczkach". Trzepaki trzeszczały, huśtawkę dozorca reperował po raz enty, a kobiety plotkowały pod sklepem na rogu.
Weekendy natomiast kojarzą mi się z dźwiękiem tłuczonych schabowych i zapachem mielonych, bo w większości domów to właśnie + rosół, było w menu.
Gry i zabawy tego okresu: kapsle, cymbergaj, palant, zbijak/dwa ognie, piłka w każdym wydaniu. Poza tym w każdym mieście było miejsce, gdzie chodziło się kraść jabłka, bawić się w ganianego po piwnicach, albo taplać się w błocie po burzy.
Obrazek z dzisiaj: wyobraźmy sobie Karolka, który siedzi w wakacyjny poranek i "skacze po kanałach", szukając tych bajek, których jeszcze nie widział, przeżuwając kolorowe chrupki z reklamy. Karolek na podwórko wychodzi z mamą bądź babcią, i nawet na kok nie zejdzie z chodnika, bo słyszy: Karolku, bo wejdziesz w kupę, nie bierz patyka, bo pewnie pies go osikał, nie dotykaj liści, bo dostaniesz uczulenia. Karolek nie biega, nie ubrudzi ubranka i jest grzeczny, i ładnie je, i łatwo się myje, tylko... dzieckiem nigdy nie będzie.
Za czasów mojego dzieciństwa dzieci mogły być dziećmi. Były brudne, podrapana, posiniaczone i szczęśliwe.
Kiedy wypadły już mleczaki, przychodził czas na poważniejsze zajęcia. Czytanie. Czytało się "Świerszczyka", "Sztandar młodych", itp. Zbierało się dodatki do tych gazet, dołączane gry. W tym samym czasie nasze mamy wycinały przepisy z "Przyjaciółki".
Moje książki z tamtego okresu nie mają pożółkłych kartek - są już niemal brązowe. Te z tzw. wydań zeszytowych spięte są zszywkami jak prawdziwe zeszyty. Inne, te bardziej bajeranckie z bardziej kolorowymi okładkami, też trzymają się nieźle.
Moi Drodzy, jeśli macie na dnie swojej szafy, szuflady czy strychu coś, co kojarzy się wam z dzieciństwem minionego ustroju - podzielcie się tym. Ja dziś odkryłam "Dreszcz", pierwszy z numerów "Bajtka" oraz rosyjską gierkę, gdzie jest się kucharzem i podrzuca się placki. Działa :-)