Prawdziwa miłość nie boi się przeszłości. Zranione serce nie jest jedyną rzeczą, jaką ukrywa przed światem Aleksandra, piękna i niezależna właścicielka agencji reklamowej. Druga tajemnica dotyczy ...
Kiedy mój były mąż powiedział mi, że mnie nie kocha i się rozstawaliśmy, mój kot Cino (syjamski) okazał mi ogromną czułość, która była do niego niepodobna, siadł mi na kolanach, mruczał, patrzył mi w oczy. Czułam, że mówił "ja nadal Cię kocham".
Można kochać wiele rzeczy. Ja kocham czytać, choć nie mogę poświęcić tej miłości tyle czasu ile bym chciała, kocham piec choć czasem zamiast pysznego ciasta wychodzi zakalec, kocham ciszę, choć czasem mnie przytłacza, kocham towarzystwo, chociaż czasen wolę pobyć sama ze sobą, kocham swoją pracę chociaż potrafi mnie nieźle zestresować. Jednak największą miłość czuję do dzieci. Chociaż jedno ma cały czas o coś pretensje, ciągle coś się nie podoba, ciągle czegoś chce i czasami potrafi wyprowadzić z równowagi w przeciągu kilku sekund to gdy powie, że mnie kocha, przytuli się czy wręczy namalowany przez siebie rusunek czy zarwany specjalnie dla mnie bukiecik polnych kwiatów cała moja złość i irytacja ulatuje. Drugie za to cały czas chce być noszone na rękach, aż zaczyna wysiadać mi kręgosłup, marudzi i płacze z nieznanego mi powodu, jednak gdy zaśnie, pod powiekami ruszają się oczka, przez sen rusza ustami i czasami nawet się uśmiechnie, wiem, że zrobię dla niego wszystko. Wtedy czuję do nich taką miłość, że czasami, aż z tego szczęścia uronię kilka łez, czuję wszechogarniającą falę szczęścia, którego nawet nie jestem w stanie ubrać w słowa.
Jestem wielką fanką artysty Kartky, uwielbiam jego muzykę, gdyż pomogła mi w ciężkich sytuacjach i gorszych dniach. Pewnego dnia, prawie miesiąc przed moimi urodzinami, kurier zawitał pod nasz dom. Zdziwiona zapytałam siostry, czy zamawiała coś, a ona nie oglądając się, wyleciała jak torpeda do tego biednego człowieka. Wróciła, także biegiem, a ja rzuciłam wtedy jeszcze jakiś komentarz o jej zdrowiu psychicznym...gdy nagle podeszła do mnie i kazała odpakować. Była tam właśnie płyta mojego ulubionego artysty, a siostra wykrzyknęła "Wszystkiego najlepszego". Zaczęłam ja ściskać i skakać z radości. Ta wariatka kupiła mi płytę miesiąc przed moimi urodzinami, ale co z tego. Kocham ją za to właśnie!
Kiedy byłam w wieku szkolnym dosyć często zostawałam w domu sama. Żeby nie czuć się samotnie świeciły się światła i grał telewizor, wiedziałam, że w ten sposób tylko siebie oszukuję... Któregoś dnia postanowiłam się uniezależnić, nauczyć przebywać sama ze sobą. Pamiętam, jak wyłączyłam wszystko, usiadłam na dywanie i wsłuchałam się w ciszę. Na początku ogarnęło mnie przerażenie i się rozpłakałam, ale wytrzymałam kilka minut i już było lepiej. Byłam ja, zrozumiałam, że zawsze będę JA. Powoli zaczęłam siebie akceptować i kochać.
W szkole podstawowej i gimnazujm nienawidziłam sportu przez lekcje wychowania fizycznego. Nauczyciele zamiast pokazywać nam różnorodność dyscyplin i dostrzegać nasze małe talenty, podśmiewali się z mniej zdolnych uczniów i ciągle rozwieszali siatkę do już znienawidzonej przezemnie siatkówki. W liceum spotkałam się z zupełnie innym podejściem! Na każdych zajęciach mieliśmy możliwość indywidualnego wybierania spośród co najmniej 3 dyscyplin, więc lekcje te zaczęły robić się przyjemne. W końcu poczułam, że aktywność fizyczna jest świetna, ale jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, że stanie sią moją małą miłością. Przez kolejne lata próbowałam różnych treningów i aktywności, aż ku niezadowoleniu rodziców zapisałam się na zajęcia Pole Dance. Ale nie była to miłość od pierwszego wejrzenia! Początkowe treningi wiązały się z bólem i strachem, ale szkoda było mi zrezygnować mając opłacony karnet. W końcu nastąpił przełom i udało mi się zrobić pierwszą figurę, a zaraz potem następną! To był ten moment! Ta iskra sukcesu, która udowodniła mi, że potrafię i się nadaję. Od tego momentu minęły 2 lata, a ja wciąż jestem w szoku co potrafi zrobić moje ciało (właściwie to je też bardziej pokochałam w tym czasie)! Oczywiście na trening biegnę z motylami w brzuchu i bananem na twarzy.
Wraz z chłopakiem wybrałam się na swoją pierwszą imprezę studencką. To byli jego znajomi z roku. Nikogo nie znałam, więc początkowo trzymałam się na uboczu. Jedna dziewczyna zaproponowała mi cydr, aby przełamać lody. Wraz z coraz większą ilością alkoholu czułam miłość do zebranych. Szczęśliwa na początku mówiłam tylko mojemu chłopakowi, że go kocham. Następnie wykrzykiwałam, że uwielbiam wszystkich. Po raz pierwszy w życiu czułam tak pozytywne i intensywne uczucia.
Miłość jest to jedno z najbardziej intensywnych, a jednocześnie wzruszających uczuć. Wielu z nas od niej ucieka, a jedni bezwzględnie jej szukają. Według mnie, każdy poczuł ją chociaż raz. Przecież nikt nie powiedział, że miłość można czuć tylko do kogoś. Przeżywamy ją w kontaktach ze zwierzętami, robiąc to co kachamy, a nawet widząc przedmioty, które są nam bliskie. Należę do grona tych osób, które miłość czują przebywając na łonie natury. Nie ma dla mnie nic piękniejszego i uspokającego. Szczególnie uielbiam jeden moment, na który zawsze czekam. Jest to chwila kiedy docieram na szczyt górski. Przede wszystkim chciałabym zwrócić uwagę na jeden dzień. Było to w maju. Pogoda nie była idealna na wyjście. Co prawda było umiarkowaie ciepło, ale także mglisto. Można było przypuszczać, że pozostałe góry będą mało widoczne. Ale nie nastwiałam się negatywnie. Zaparkowałam auto, zabrałam psy i wyruszyłam w górę. Nie umiem opisać tego uczucia słowami. Myślę, że każdy z Was czuł to przynajmniej raz, więc wiecie o co chodzi. Kocham zwięrzęta, więc te moje bestyjki plus widoki plus pozytywne zmęczenie zsumowały się w wielkie poczucie miłości płynące ze świata do mnie. Pierwszy raz dotarcie na szczyt było aż tak intensynwym przeżyciem. Może pierwsze góry, dały mi przybliżoną ilość radości, ale ten moment zapamiętam do końca życia. Mam nadzieję, że sie jeszcze powtórzy.
Mieszkałam z toksyczną matką. Matką, która od zawsze podcinała mi skrzydła. Od kiedy pamietam, chciałam się rozwijać. Próbowałam gry na gitarze, na perkusji, śpiewu, makijażu, pieczenia ciast, ale ona zawsze wmawiała mi, że to nie dla mnie, że to nie ma sensu. Więc rezygnowałam. Rezygnowałam z siebie i ze swoich marzeń. Bez walki. Później poznałam swojego teraźniejszego męża, który we mnie uwierzył. Sprawił, że i ja w siebie uwierzyłam. Na początku nie było lekko, co chwila chciałam się poddać. Wystarczyło jedno potknięcie i już chciałam wszystko zakończyć. Jednak on mnie ratował. Podnosił z podłogi i sprawiał, że rosłam w siłę. Jest moją jedyną, prawdziwą miłością. Dzięki niemu jestem tu z Wami i piszę recenzje. Dzięki niemu od dwóch lat jestem wizażystką i mam ogrom zadowolonych klientek. Dzięki niemu umiem upiec bardzo smaczne ciasta. Dzięki niemu umiem kochać siebie. To jemu zawdzięczam moją pewność siebie.
O tym jakie oblicza ma miłość przekonałam się już wielokrotnie. Najpierw kiedy zakochałam się w swoim mężu. Nigdy nie spodziewałam się, że będę w stanie kogoś tak mocno pokochać. Nawet kiedy się pokłócimy i mówię sobie, że nie wyciągnę pierwsza ręki na zgodę, kiedy tylko zauważe skruchę w jego twarzy, uśmiechnie się do mnie, moja złość szybko przechodzi i stwierdzam sama, że nie wyobrażam sobie bez niego życia. Inne oblicze miłości poznałam kiedy urodziły się moje dzieci. Wówczas przekonałam się, że mimo zmęczenia, niewyspania ogarnia mnie ogromna radość kiedy widzę uśmiechy na ich twarzach, kiedy ich małe rączki złapią moją dłoń. Ogromna miłość i radość w moim sercu gości także kiedy patrze na wszelkie piękne rzeczy, krajobrazy, które mnie otaczają.
Moja miłość - KSIĄŻKI
Od dziecka byłam bardzo zamkniętą w sobie osobą i miałam problemy w kontakcie z innymi ludźmi.
Dzięki książkom mogłam kreować swoje życie jak chciałam. Mogłam wymyślić sobie że mam super rodziców, dużo przyjaciół i rodzieństwo które zrobi dla mnie wszystko i zawsze będzie przy mnie. Jednak prawdziwe życie tak nie wygląda jest pełne porażek i złych chwil których chcielibyśmy się pozbyć ze swojego życia.
Dlatego cała moja miłość przelałam na książki. Dlatego że tylko one mają szczęśliwe zakończenie jakiego oczekujemy w prawdziwym życiu.
Książki są dla mnie bardzo ważnym elementem może też dlatego że będąc osobą bardzo zamknięta w sobie nie rozmawiała bardzo dużo z innymi ludźmi, nie śmiałam się z nimi i nie żartowałam. Książki były taką ucieczką od innych osób z którymi nie potrafiłam nawiązać kontaktu.
Ja tak naprawdę zacząłem kochać, inaczej, zrozumiałem, co znaczy kochać wtedy, gdy narodziła się moja pierwsza córeczka Eliza. Pierwszy raz byłem uczestnikiem porodu, i to było niezwykłe doświadczenie. Komuś może się wydać, że oglądanie porodu to coś obrzydliwego. Może, w pewnym sensie, ale chwila, gdy na świecie pojawia się taka mała istotka, bezbronna, ciekawska i śliczna, w człowieku, mężczyźnie, dzieje się coś naprawdę nie do opisania. Wtedy tak naprawdę zaczyna się doceniać jak bardzo poświęca się kobieta, aby wydać na świat dziecko. Jej cierpienie, łzy, krew i pot... i gdy już jest po wszystkim ta kobieca radość, że może zobaczyć, dotknąć nową istotę. Wtedy nie tylko pokochałem życie jako takie, ale i córeczkę, która przestała mnie okopywać nocami po plecach (z brzucha mamy), ale i moją żonę, bo dała mi coś najpiękniejszego na świecie - nowe życie, które zawiera w sobie część mnie i jej. Nową istotę, która jest zupełnie inna, wymagająca tylko tego, aby ją kochać. Tak, poród to był moment, gdy tak naprawdę nauczyłem się, czym jest miłość, i że przez ból, można stworzyć coś niepojętego, przepięknego....
Dawno, dawno temu, za górami i lasami w małej miejscowości, gdzie ludzie żyją zwykłym życiem człowieka poczciwego, pewnego roku w maju, zdarzyła się nadzwyczajna sytuacja, której finałem była miłość dwojga ludzi – jednej nieco starszej, a drugiej nieco młodszej. Czasami tak jest, że PESEL mało znaczy, a „iskrzenie” jest wielkie. Odbywała się impreza połączona z występami, konkursami, zabawą … tak było potem, ale najpierw los zdecydował, że obecnie piszący niezdarnie ten tekst i wtenczas - „Ta Wspaniała”, spotkali się przy organizacji wydarzenia na stadionie, aby wyjaśnić kwestie współpracy między stronami, zajmującymi się imprezką. Te „400” metrów trasy biegowej, po której powoli podążaliśmy, stało się areną wielkiego uczucia, ukrytego jeszcze w sercu, ale z dnia na dzień, coraz bardziej rozświetlającego naszą drogę. Niezwykłe czterysta metrów, gdzie nie liczył się czas, ciepło na dworze, czy wszyscy wokół, tylko dwoje zdziwionych ludzi, czujących, że coś niesamowitego się dzieje, ale nieco spłoszonych, że tak nagle, w takich okolicznościach, na jakiejś murawie. Tak, ta trasa była niezwykła, bo z Kobietą, która była wyjątkowa pod wieloma względami. Piosenkarka Eleni w swoim miłosnym sągu śpiewa: „… Nic miłości nie pokona - trwamy tylko dla niej, Choć nadziei rwie się nić …”. Wtenczas było uczucie, miłość, prawda. Wszystko mocne - jak lina alpinistyczna. Jednak po latach okazało się, że lina stała się nicią, która się urwała, tak zwyczajnie wyszło. Każdy inaczej ocenia wydarzenie, inaczej zapamiętał. Z uczuciami jest tak, że są wyjątkowe, dlatego rada dla każdego – dbajmy o nie. Nikt mnie nie musi przekonywać, że było to ważne, bo to jest fakt. Szkoda, że patrząc z perspektywy czasu, mimo dobrego startu, finisz okazał się dla mnie miejscem poza podium. Ale to nic, żyję nadal, a do emerytury mam jeszcze daleko. Nadzieja jest!
:-)
Niesamowitą miłość, więź międzygatunkową poczułam kiedyś z jednym niepozornym koniem w fundacji gdzie pomagam. Od dłuższego czasu go przyzwyczajałam do siebie, lekko zdziczały nie każdemy pozwalał do siebie podejść. Ale cierpliwością i uporem stawiałam kroki coraz bliżej niego.
Któregoś razu gdy byłam na pastwisku otoczyły mnie inne konie, a on kiedy to zobaczył ruszył galopem i zaczął je odganiać. Kiedy jakiś intruz podchodził obiegał kółko wokół mnie kładąc groźnie uszy po sobie jakby mówiąc "ona jest moja". A potem podchodził do mnie, kładł głowę na moim ramieniu i tak uspakajaliśmy siebie nawzajem.
Miłość jest poza ramami, może dotykać każdej cząstki świata i zawsze jest piękna.
Na zdjęciu ja z moją końską bratnią duszą.
"Miłość" to pojęcie bardzo trudne do zdefiniowania i niełatwo opisać, kiedy się go czuje.
Wydaje mi się, że było kilka sytuacji w których poczułam miłość, ale nie wszystkie w łatwy sposób opisać słowami.
Jednym z wyjątkowych momentów, który został w mojej pamięci, a raczej czas, który przeżywam do tej pory to sytuacje od kiedy kilka lat temu przeprowadziłam się w nowe miejsce. To mała, spokojna wieś otoczona polami niedaleko dużego miasta. Poznałam tu wielu ludzi, życzliwych sąsiadów i poczułam czym naprawdę jest życie pełną piersią. To właśnie tutaj mogę mówić "jestem w domu". To właśnie tutaj i w okolicy czuję miłość, w czasie długich spacerów mijając pojedynczych przechodniów, każdego znanego i zamieniając z nimi kilka słów, podczas kontaktu z pięknem natury, w trakcie spotkań z dzikimi zwięrzętami, które można w ciszy podziwiać z bliskiej odległości. Dla postronnych to nie jest wyjątkowe miejsce, wieś jak każda inna, ludzie jak wszędzie ale dla mnie to miejsce w którym czuje się dobrze, towarzyszą mi pozytywne uczucia i myśli, a miłość do otaczających mnie ludzi, mojej rodziny i miejsca w któym mieszkam jest ogromna. Nie tylko piękno przyrody, ale także bliscy w komplecie, którzy są obok przywołują miłe wspomnienia i pozwalają odczuwać "miłość" - do siebie, do świata i do miejsca w którym przyszło mi żyć.