Jakiś czas temu pisałam opinię o innej książce, reklamowanej jako "kawa z mlekiem i pianką". Tylko, że tamta była mdła. Miałam spore obiekcje przed sięgnięciem po kolejny kryminał retro, współczesnej autorki. Jakież niezasłużone były to obiekcje! Ta książka nie dość, że jest wyśmienitą kawą z mlekiem i pianką, to jeszcze z kardamonem, cynamonem i wszelkimi przyprawami, dodanymi w ilości "akuratnej".
I do tego z ciasteczkiem.
Tak się pisze kryminały retro! A także retro obyczajówki, bo choć wszystko się tu kręci wokół morderstwa, to jednak tło jest nie mniej ważne.
No i te obiady... Mateusz (kamerdyner) wyraził się o książce "Klub Pickwicka" mniej więcej tak:
Książka rujnowała mi figurę. Ciągle tam jedzą i byłem ustawicznie głodny.
Mnie co drugą stronę ciekła ślinka.
Kapitalnie oddany klimat majątku, wszelkie zależności między służbą, a Państwem, nawet stara studnia jest tu wykorzystana idealnie. Stosunki społeczne? - prima sort. Historia Polski w tle? - oddana genialnie, a nieinwazyjnie. Przyjaźnie i animozje pomiędzy Polakami i Prusakami, wielkopolskie cnoty oszczędności versus suto zastawione stoły. I ten cudowny bibliotekarz, Tercjusz... I ten ironiczny sarkazm dawkowany oszczędnie, jak na Wielkopolskę przystało...
W dobie dzisiejszej mody na kryminaly retro i ogólnej "produkcji książek" bardzo miło zostałam zaskoczona. Tak miło, że wycofuję się z twierdzenia, że nie lubię współczesnych książek. Lubię - pod warunkiem, że są napisane tak, jak ta.