Dziś chciałbym Was zachęcić do lektury książki, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Tak, w Lanckoronie jest naprawdę Aleja Cichych Szeptów, sprawdzenie tej informacji na mapie to było pierwsze, co zrobiłem, gdy zacząłem czytać powieść Izabelli Agaczewskiej.
Uwiodła mnie staranność autorki w opisie miejsc, w których dzieje się akcja. Na ogół mamy do czynienia z sytuacją, że rzecz dzieje się w jakimś wymyślonym miejscu (albo daaaleko stąd) i wtedy autor nie musi się wysilać, by zadbać o zgodność opisów ze stanem faktycznym. W przypadku Alei możemy z mapą w ręku śledzić losy bohaterów. I to jest jedna z wielu zalet tej powieści.
Drugą zaletą jest sama konstrukcja utworu. Rzadko kiedy spotykamy powieść, w której wątki dotyczące losów głównej postaci prowadzone są w narracji trzecioosobowej, natomiast wątki postaci drugo- i trzecioplanowych w narracji pierwszoosobowej. Taki zabieg powoduje, że czytelnik patrzy na losy Ewy Jodłowskiej różnymi oczami i z różnych punktów widzenia, dzięki czemu jej postać jest żywa, pełnokrwista i wielowymiarowa.
Trzecia zaleta i nie ostatnia to wplecione w fabułę listy pisane przez wspomnianą Ewę do swojej nieżyjącej córki. Ich treść dopełnia nam obraz głównej bohaterki, czyni ją w oczach czytelnika bliższą i łatwiej nam zrozumieć jej postępowanie. O tym, że i pozostałe postacie są równie starannie przedstawione, nie muszę chyba wspominać.
Całą recenzję znajdziecie na moim blogu tutaj:
https://blog.muzyczyszyn.pl/recenzje/aleja-cichych-szeptow/