Mętne fantasy, które drwi z nauki. Niczym ,,Harry Potter'' - pozbawione spójnej koncepcji, odarte z prawdziwej magii i interesujących heroin. Wiecie, jak nie znoszę ,,Harry'ego Pottera'', tam nigdy nie widziałem czarodziei, lecz bandę nerdów z głupawymi minami. Poziom wczesno-szkolnictwa, narysowane przepiękną kreską, jakby chciano animować pojedyncze obrazki. Jakby ktoś dostał zadanie, żeby podrabiać ,,Jade Cocoona'' z humorem ,,Muminków'', ale mała przestroga - nie posiada ani jednego, ani drugiego z tytułów. Irytująca, mała flądra, która na ,,życzenie'' otrzymuje pozwolenie, by stać się wielką czarownicą. Miało być rozrywkowo, czego to nie czytałem w recenzjach - na litość boską! - poniżej przeciętnej pogadanki w akcjach RPG. Magia jest cool, bo wyobraźnia działa, no super, ale najsłabsze albumy z serii o Narnii mają więcej uroku oraz zrozumienia, czym jest fantasy. Doprawdy, próbuję się doszukać sensu w pochwalnych listach, ale po co - po latach zrozumiałem, że wolę twardą fantastykę z rozwojowym światem, dojrzałymi postaciami, a nie z małoletnimi lekkoduchami bez wiedzy. Wszystko, co najbardziej wkurzające w światach spod znaku magii i czaru - błoga infantylność, ubodzy duchem czarodzieje, płytkość dialogów, suche żarty i wymuszona błyskotliwość. Na plus sceny z rozmachem, które imponują epiką. Cała reszta, to wielkie ,,MEH'' wyrzucone po doczytaniu ostatniej strony. Męczarnia czytelnicza, która spowija mrok najpiękniejsze twory fantastyczne.