Lubię książki Tijan Meyer.
Autorka ma świetny styl, kreuje bardzo realistycznych bohaterów, a co do fabuły... Wszystko zależy od historii, którą opowiada.
.
Kilka książek z półki Tijan już za mną, dlatego z "Bennett Mafia" mam problem. Żeby nie było, to kawał świetnej historii, ale mało zaskakującej. Nie rozumiem też skąd ten ciągły pociąg do mafii, jakby już naprawdę nie było innych tematów. Tak czy inaczej, wszystko sprowadza się do tego, że Riley, uosobienie dobroci nabiera bardziej mrocznego charakteru przy Kaiu (odmiana w języku polskim boli), a ten z kolei staje się przy niej bardziej ludzki. Ech, to już naprawdę było. Czytając miałam wrażenie, że autorka odhacza kolejne punkty w powieści. Beznadziejne dzieciństwo - jest, relacja hate-love - jest, strzelaniny - są, obskurne magazyny, ucieczki, plan przejęcia władzy - ... Nic mnie w tej książce nie zaskoczyło. Nawet zakończenie było do przewidzenia. Co nie znaczy, że to jest zła książka. Ratuje ją wspomniany przeze mnie wcześniej styl, bo Tijan pisze tak, że przez książkę po prostu się płynie. I tak można ją potraktować, jako przyjemne 500 stron spotkania bez fajerwerków. Myślę, że osoby, które nie znają wcześniejszego dorobku autorki, bardziej docenią ten tytuł, będzie to dla nich świetne spotkanie z rewelacyjną powieścią. Ja oczekiwałam jakiegoś przełomu, ale się nie doczekałam. Niemniej dobrze spędziłam czas i bez wątpienia będę wyczekiwać kolejnych książek autorki!