Piękna okładka, przyciągająca uwagę i tytuł, który zadział na mnie jak magnes, sprawiły, że miałam ogromną ochotę na lekturę tej książki. Jednocześnie gdzieś podskórnie czułam, że to nie będzie wielka literatura, nie doświadczę przy niej wielkich emocji, żadnego objawienia, ani nie stanie się dla mnie ucztą w żaden sposób. I przeczucia, niestety, sprawdziły się w stu procentach. "Carska filiżanka" wydała mi się błaha, nudna, napisana przekombinowanym stylem. Rozumiem, że wielu czytelników miało styczność z autorem w ramach studiów i w tamtym miejscu pan Głowiński autorytet sobie zbudował. Nie kwestionuję, że jest wielkim erudytą, znawcą literatury i osobą ważną dla polonistów. Rozumiem to. Jednakże nie jest to dla mnie jednoznaczne z byciem dobrym pisarzem. Niewątpliwie moje odczucia po lekturze wynikają z faktu, że poprzednia książka, którą czytałam przez Filiżanką, naznaczyła mnie emocjonalnie i chyba jeszcze we mnie pracuje. Właściwie miałam ochotę na coś bez większego znaczenia i emocji, ale nie aż tak, w tym przypadku chciałabym czegoś więcej. Języka skomplikowanego, ale nie sztucznego i przekombinowanego. Może oczekiwałam opowieści, które miałyby znaczenie, a nie byłyby błahe. A może po wcześniejszej książce, trudno było mi dotrzeć do pewnych subtelności. W każdym razie poza językiem, który jawnie był dla mnie wymuszony i niepotrzebnie nadkwiecisty, treść nie wzbudziła we mnie niczego, odebrałam ją jako nijaką. Nie rozumiem racji bytu tej książki. Może po spotkaniu...