Przeczytane
ebook
Jest taki wiersz, bodajże "Śmierć dobosza", nie pamiętam tytułu.
Po bitwie Napoleon wizytuje rannych żołnierzy. Zostaje doprowadzony do konającego chłopca - dobosza, który wykazał się niebywałą odwagą. Odzywa się do niego życzliwym słowem. Dobosz podrywa się z noszy, "Sire, jam zabity!" rzecze i pada martwy u stóp cesarza. Doznałam przypływu nieopanowanej chichrawki. Dalszą część lekcji spędziłam na szkolnym korytarzu. "Center Mass" zalicza kilka równie spektakularnych wtop. Najważniejsze to bałagan, niekonsekwencja i brak logiki.
Teraz zaroi się od spoilerów, więc co bardziej wrażliwi mogą nie czytać.
Primo: Zostało powiedziane, że Luke Roberts jest zastępcą szeryfa. Chwilę potem, że jest oficerem SWAT. Obie funkcje pełni równocześnie. Fajnie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zastępcą szeryfa był człowiek z jednostki specjalnej. Powiedziałabym, że bardzo sprytnie to sobie wymyślili, ale w takim razie co on robi w patrolu drogówki? Jakby nie było, policja miejska i jednostka taktyczna to dwie różne formacje. Ktoś objaśni?
Bo dla mnie kupy się to nie trzyma.
Secundo: Nasz bohater ma pretensje do swojej byłej, że nie godzi się zaakceptować dziecka, które zmajstrował sobie na boku. Ok. Może Lydia i jest egoistyczną zołzą, ale dlaczego ma chcieć? Rozstali się. Wyjechał. Spił się, przeleciał przygodną panienkę, wpadł. Fajnie, że poczuł się do odpowiedzialności. Dobrze to o nim świadczy. Większość jurnych panów stara się wówczas wykręcić sianem. Wraca po lat...