"Opowieść o Maćku Kozłowskim" z pewnością nie jest opowieścią na miarę plotkarskich gazet. Jest - jak sama autorka mówi - "portretem". Tyle, że portretem słownym.
Książka nie należy do łatwych. Z dwóch powodów. Po pierwsze przez wzgląd na sam fakt opowieści o człowieku, którego już z nami nie ma. Po drugie ze względu na filozoficzne dywagacje autorki. I to właśnie to drugie zaważyło na mojej ocenie. Gdyż o ile byłam przygotowana na opowieść smutną, raczej nie obfitującą w samą radość, o tyle nie spodziewałam się aż takiej dużej dawki filozoficznych sformułowań. Początki lektury są dobre, poznajemy Pana Kozłowskiego, po trosze jego rodziców i dzieciństwo. Co lubił, a czego nie znosił. Autorka opisuje jego codzienne przyzwyczajenia, rożne ulubione "sprawunki" i rytuały, którym lubił się oddawać. Jednak w miarę czytania (a właściwie tak od drugiej połowy książki) miałam wrażenie, że uczestniczę w wykładzie z filozofii (połączonej czasami z teologią).
Gdybym miała ocenić tą książkę przez pryzmat wyłącznie filozoficznych dywagacji musiałabym jej wystawić bardzo niską ocenę. Dodaję cztery gwiazdki tylko dzięki paru rozdziałom, w których mogłam przyjrzeć się osobie tego bardzo dobrego aktora ze strony człowieka jakim był na co dzień (i tu też duży plus za dwa ostatnie rozdziały, gdzie można się dowiedzieć, rzeczy wcześniej nieznanych). Szkoda, że idąc tropem tytułu "Czas na mnie", nie do końca otrzymałam to, co spodziewałam się otrzymać. Jes...