Długo nie potrafiłem się zmusić by zacząć kolejną książkę opartą na pordzewiałym ze starości i kompletnie oklepanym schemacie "od zera do bohatera". Kolejny raz bardzo młoda bohaterka, Nona, która utknęła w życiowym szambie aż po brodę, tuż przed pełnym zanurzeniem staje przed życiową szansą zostania gwiazdą pierwszej wielkości, co w tym akurat przypadku oznacza siostrę zakonu Przodka. Kim był Przodek dokładnie nie wiadomo, ale z pewnością miał coś wspólnego z emigracją czterech ras ludzi na zlodowaciałą planetę, na której rozgrywa się akcja książki. Tam biedacy cofnęli się strasznie w rozwoju naukowo-technicznym (chociaż dalej wykorzystują najwyraźniej wiecznie działające napędy statków kosmicznych jako źródła centralnego ogrzewania), ale za to rozwinęli umiejętności niezbędne do przetrwania w trudnym środowisku oraz mistyczne drogi rozwoju duchowego. Zakony Przodka kształcą siostry o różnych specjalizacjach i prowadzą lokalne odpowiedniki Hogwartów o o wiele mroczniejszym charakterze. Najkrócej rzecz ujmując zajmują się edukacją miejscowych komandosek, trucicielek, skrytobójczyń, magiczek i mistyczek. Nasza bohaterka entuzjastycznie podejmuje naukę w klasztorze pośród gromadnie otaczających ją niebezpieczeństw i potężnych wrogów (którym nieomalże utrupiła i poraniła jakieś progenitury). Uczy się walczyć, truć, modlić i dokonywać cudów o umiarkowanej intensywności, gdyż oczywiście ma być w przyszłości jedną z setek Wybranek i Wybrańców zaludniających masowo karty literatury fantasy. Uczy się też opłakiwać przyjaciółki. Jednowątkowa i liniowa akcja koncentruje się wyłącznie na losach Nony i nie wymaga od czytelników żadnego wysiłku w trakcie śledzenia jej losów. Autor daje też czytelnikom dość wyraźne wskazówki, co do niespodzianek zaplanowanych w fabule. Być może zbyt wyraźne?
Ku mojemu zaskoczeniu świat przedstawiony w powieści okazał się całkiem interesujący. Co więcej, postać głównej bohaterki też nie pozostawiła mnie całkiem obojętnym. To znaczna poprawa po poprzednich powieściach autora, ozdobionych przez niego antypatycznymi lub głupimi bohaterami. W ogóle kreacja bohaterów i bohaterek była i jest jedną ze słabszych stron twórczości Marka Lawrence'a. Tym razem jednak postaci są nieco bardziej skomplikowane i mniej wkurzające niż Jorg Ancrath, ale autor osiągnął ten efekt oszukując paskudnie, przez co małe dziewczynki z zabitej dechami wiochy opisują swoje życie używając wyrafinowanego słownictwa, tworząc wielopiętrowe kłamstwa i szczegółowo analizując swoje odczucia i postępki. Wiarygodność opisów wydarzeń z życia mocno nieletniej Nony wydaje się przez to przyzerowa, chyba żeby założyć, że główna bohaterka była ponadprzeciętnie inteligentna (jej działania nie potwierdzają tego założenia). Być może te niespójności wynikają z błyskawicznego tempa, w jakim Mark Lawrence tworzy kolejne swoje książki? Sama fabuła też zawiera sporo naciąganych rozwiązań i opiera się na znanym z książek o Harrym Potterze założeniu, w ramach którego dzieciaki są generalnie bystrzejsze, odważniejsze i bardziej zdeterminowane od swoich nauczycieli. W miarę rozwoju akcji rola dorosłych sióstr zakonu Przodka maleje do zera a zupełnie niezrozumiałym działaniem autora jest zniknięcie w drugiej połowie książki ksieni zakonu, której, przewidywania, intrygi i plany ukształtowały cały los głównej bohaterki. Widocznie biedaczka przewidziała wszystko oprócz tego, że autor o niej zapomni. Generalnie fabuła nie wykracza poza ramy tego, czego można się spodziewać po typowej książce fantasy. Trupów i okrucieństwa jest sporo, ale za to nie ma przekleństw i seksu, więc jest to niemalże "lektura dla dzieci i młodzieży" ;-), wypełniona opisami zajęć szkolnych i relacji pomiędzy
młodocianymi bohaterkami. Dodam jeszcze, że książka właściwie nie ma pozytywnych męskich bohaterów, ale akurat w tym przypadku nie jest to specjalnie rażące. W końcu akcja dzieje się przeważnie w żeńskim klasztorze. Faceci przyjeżdżają tam prawie wyłącznie po to by wkurzać jego mieszkanki.
Książka została pięknie wydana w twardych okładkach, z wszytą zakładką i z dodatkowym zabarwieniem brzegów stron na kolor czerwony. Cieszę się, że MAG pod tym względem trzyma poziom. Ocena nieco zawyżona ze względu na jakość wydania. O dziwo, nie zauważyłem też literówek w tekście.