Zdarza mi się czasem trafić na książkę, która mnie pokonuje – nie dlatego, że jest zła, ale dlatego, że zwyczajnie nie jesteśmy sobie pisani. „Deszcz sprzyja mordercom” Pawła Chodery właśnie do takich należy. Dotarłam do 1/3 i choć bardzo się starałam, musiałam odłożyć ją na półkę – może na inny czas, a może na zawsze.
Już sama historia powstania tej książki budzi szacunek – autor, 84-letni chemik, zdecydował się napisać kryminał dla swojej córki. Jest w tym coś niezwykle uroczego i romantycznego, co natychmiast wzbudziło moją sympatię. Niestety, sama lektura okazała się dla mnie wyzwaniem.
To opowieść z ogromnym potencjałem: zagadka sprzed trzech dekad, podinspektor Kowal, który niby na emeryturze, ale jednak jeszcze coś go ciągnie do nierozwiązanych spraw… Mamy deszcze, morderstwa, napięcie unoszące się w powietrzu. Wszystko, czego można oczekiwać od kryminału. Tylko że… w moim odczuciu, ta książka tonie w nadmiarze szczegółów – obszernych opisach, licznych, lecz mało wyrazistych postaciach i chaotycznej narracji, która zamiast prowadzić przez zagadkę, często zbacza na boczne tory.
Bohaterowie – choć jest ich wielu – nie zostali wystarczająco pogłębieni, bym mogła się z nimi zżyć lub ich lepiej zrozumieć czy rozrónić. A narracja, pełna detali, choć momentami poetycka, sprawiała, że trudno było mi się skupić na samej intrydze.
Nie wątpię, że ta książka znajdzie swoich wiernych czytelników – być może takich, którzy wolą powolne tempo i skupienie na klimacie niż na szybkiej akcji. Ja, jako miłośniczka kryminałów o bardziej klarownej strukturze, niestety nie odnalazłam się w tym świecie.
Ale mimo to – dziękuję autorowi za odwagę i pasję. Nie każdy zdobywa się na to, by w wieku 84 lat spełniać marzenia i dzielić się swoją twórczością ze światem. I za to szczerze go podziwiam.