Książka o prostej formie, emigrancko bezczelnej i wulgarnej treści, dialogach bez ozdób, didaskaliów, oprawy budowanej z pięknych słów. Banalne tematy, spośród których wyzierają wyparte przez bohatera pojedyncze echa holokaustu.
Ojciec Jakoba Bronskiego prowadzi tuż przed wybuchem wojny listowną wojenkę z konsulem amerykańskim. Na jego prośby o ratunek przed falą nazizmu zalewającą Niemcy, odpowiedzią są listy pełne liczb, statystyk, wyliczeń obrazujących miejsce potencjalnego emigranta w szeregu. Taki prolog funduje nam Edgar Hilsenrath. Prolog, po którym wraz z bohaterem wykrzykujemy głośnym chórem "Fuck America".
Mijają lata. Te wyliczone na oczekiwanie. Może nawet kilka więcej. Wraz z nadal młodym ale "staro wyglądającym" Jakobem, przeżyliśmy wojnę i wyparliśmy ją z pamięci na rzecz codziennej imigranckiej walki o przetrwanie. Zmartwimy się niemożnością ulżenia popędom seksualnym, zjemy w kafeterii przyznaną nam tanią zupę, pokelnerujemy by utrzymać się przy życiu przez kolejne kilka dni. Będziemy oszukiwali, trochę kradli, pracowali tyleż nieumiejętnie co z niechęcią i będziemy znali swoje szarobure miejsce w społeczeństwie dobrobytu i wyobrażenia o karierze "od pucybuta do milionera".
Gdzieś, pomiędzy dialogi proste, nie pozwalające poznać rozmówcy, plecione z powtórzeń, potwierdzeń i zaprzeczeń wrzucimy, niemalże przypadkiem, jednowyrazowe, czasem zdaniowe wspomnienie obozowe, wygnańcze, krzyk spośród ruin, spośród trupów. Ale mówić o tym nie będziemy. O tym napiszemy. Książkę.
"Kim jest Jakob Bronsky? Dlaczego pisze w języku, który nie jest tutaj na topie i którym mówią tylko przybysze najświeższej daty? Co on osiągnie swoją pisaniną? Prawdopodobnie nic. Co ten Jakob Bronsky wie o american way of life? Czy on wie, że tylko sukces ma jakieś znaczenie, nic poza tym?" (str.99)
Kpina z amerykańskiego snu, ironiczny wgląd w międzynarodowe, fachowe zrzucanie odpowiedzialności na innych. I jeden rozdział, w którym serce płonie z żalu i gniewu po Zagładzie, po jej wizjach, po dwóch alternatywnych niemożliwościach godnego, a może jakiegokolwiek jej przeżycia.
"A kiedy wojna się skończyła, było nagle dwóch Jakobów Bronskich. (...) Jeden Jakob Bronsky, który stracił życie z sześcioma milionami, i drugi Jakob Bronski, który przeżył tych sześć milionów." (str.258)
Groteska, kpina, wielki ból, żal, wytknięcie palcem prawdy.
Okładkowe pozory mylą. To nie bajka, to nie sen i nie dziecinna kolorowanka. To wyjątkowo ciekawie potraktowana treść, ubrane w niepozorną banalność słowa wielkiej wagi. Trudno się oderwać, czytać równie trudno. Ale warto.
Pani_Ka Czyta